Rozstanie. Ona, płacząc na kanapie, liczy pieniądze, które przez trzy lata oszczędzała na wszystkim. A jutro dziewczyna wylatuje do Hiszpanii na ostatnie pieniądze

Listopad. Wychodzę z budynku razem z moim były mężem. Minęło już 12 minut, odkąd się rozeszliśmy. On coś mówi, a ja zastanawiam się, czy zdążę na pracę czy lepiej jechać do domu. I wtedy rozumiem, o czym mówi.

Prosi mnie, żebym oddała mu obrączkę i ostrzega, że wieczorem zajedzie po pieniądze. Pieniądze trzymałam jak babunia, owijając banknoty w chusteczkę i chowając je na poddaszu.

Nie pamiętam, na co zbieraliśmy. Na samochód czy może na działkę. Pierścionek nie chce zejść, jak w złym filmie, boli mnie, obracam go wokół palca i nagle się zsuwa, wyrwał mi się z rąk i skacze po asfalcie, zatrzymując się obok jego trampka. Podnosi go i wkłada do kieszeni. Odwracam się.

Przyjeżdża z matką i siostrą. Dzielenie tego, co wspólnie uzbierali. Otwierają szafy, wstrząsają kołdrą z poduszki (ściereczki pościelowe dawała teściowa), zdejmują żyrandol. To pewnie najbardziej upokarzający moment w moim życiu.

Walczyłam tylko o pieniądze. Na pół. Ich argument: “mój syn zarabiał więcej”. Nikt nie słuchał moich argumentów. Ale byłam uparcie wytrwała. Pieniądze liczyliśmy w kuchni. Mama pakowała rzeczy do kratek w salonie.

Ostatni banknot stuzłotowy były mąż podaje mi, spoglądając z ukosa na drzwi i mrugając. Może mi się tylko wydawać, ale było w tym coś ukartowanego, jakby mu też było niewygodnie.

Odeszli, a ja siedziałam przed stertą rozsypanych banknotów i zastanawiałam się, co mam robić. W mieszkaniu niedokończony remont i dług za ukończony. Kredyt za meble. W pracy kompletny chaos, niedługo mnie zwolnią.

Siedziałam na podłodze i układałam pieniądze w stosy. I wychodziło wiele małych stosików lub jeden duży. I ten jeden duży bardziej mi się podobał niż wiele małych.

Oszczędzałam te pieniądze przez całe trzy lata małżeństwa. Nie kupiłam sobie niczego. Niczego.

Miałam ładny bordowy kostium, ale zamówiłam go u krawcowej jeszcze na studiach, kilka bluzek, sweter. I to wszystko. W tym kostiumie chodziłam na firmową wigilię. W nim jechałam na ślub do przyjaciółki. I nawet mój tata, który w ogóle nie zna się na takich sprawach, kiedyś zapytał, czy już nie masz co ubrać?

Przeniosłam kołdrę z sypialni na kanapę w salonie, zaparzyłam herbatę, dodałam do niej koniaku, wyciągnęłam notes i napisałam trzy rzeczy, które zrobię rano:

  1. Uporządkuję włosy.
  2. Kupię nowe ubrania.
  3. Wymyślę sposób, aby zobaczyć siebie inaczej.

Miałam wtedy dwie przyjaciółki. Maria i Daria. Masha zabrała mnie do swojego fryzjera, a Dasha zaproponowała mi towarzystwo na konferencję w Hiszpanii. Podczas gdy w ciągu dnia będzie tłumaczyć wystąpienia energetyków, ja będę leżeć przy basenie, a wieczorem będziemy się bawić. E-he-he, Majorka!

Do Hiszpanii jeździło tylko kilka osób, wymawialiśmy ich imiona szeptem i uważaliśmy je za niebiańskie istoty. I zazdrościliśmy, oczywiście. I jakoś wszystko samo się ułożyło.

Szybko załatwiłyśmy paszporty, ostatecznie zwolniono mnie z pracy, wiza też szybko, włosy wyglądają świetnie, kilka nowych sukienek, tanich, ale stylowych.

I oto Majorka. W domu szara codzienność, brak pracy i niejasne, co robić. A tam światła, muzyka, bary i w każdym barze tanyć. I ja tańczę.

Witryny przyciągają obietnicą szczęścia i rabatami, a tu w jednej z uliczek widzę mały sklep odzieżowy, a patrząc na samochody przed wejściem – to bardzo drogi mały sklep. A w witrynie sukienka. Wiecie, mówi się: “i oto zobaczyła suknię swoich marzeń”.

O takiej sukience nawet nie marzyłam. O takiej sukience mogły marzyć tylko Bridget Bardot albo Sophia Loren. Ta sukienka była poza moim zakresem marzeń. Nie była funkcjonalna: odkryte ramiączka, bardzo wąska w talii i szeroka spódnica z tafty. Na pewno nie wpasuje się w codzienne życie i nie założę jej z “marynarką” do biura.

W tej sukience nie miałam gdzie chodzić, nie mam pieniędzy, nie mam pracy, ale mam dług za remont i kredyt za meble.

A potem zaczęła się magia. Gdziekolwiek bym nie poszła, znalazłam się przy tej witrynie. Dobrze, mówiłam sobie, spójrz na ten uniwersalny żakiet w kolorze musztardowym, a ta spódnica, w niej można i na piknik i na spacer z przyjaciółmi, a tu spodnie i biała bluzka – do biura, musisz pilnie szukać pracy. A sukienka lśniła jak czekoladowa cukiereczka wśród karmelków w noworocznym prezencie.

W tej sukience trzeba uciekać z ukochanym przed surowym ojcem, pędzić nocą na kabriolecie i niech wiatr zabierze kapelusz, latać prywatnym samolotem, pić szampana i zakochać się w przemytniku.

Kupiłam ją. Założyłam ją od razu w sklepie. Do niej dostałam złote baletki i bransoletkę. Chciałam wrócić do hotelu, zjeść kanapkę, poczekać na przyjaciółkę, poskarżyć się na marno wydane pieniądze. Ale gwiazdy zadecydowały, że dzisiaj wszystko będzie jak w filmie.

Spotkałam Marię na ulicy z jej kolegami, zostaliśmy zaproszeni do restauracji z widokiem na ocean. Poznałam Irlandczyka albo Szkota, kto ich tam rozróżni po dwóch butelkach szampana, po trzeciej butelce, zaczęłam rozumieć i irlandzki, i szkocki.

Całą noc całowaliśmy się jak szaleni, spędziliśmy noc na jachcie, i przypadkowo zobaczyłam swoją twarz w odbiciu w szkle. Była piękna.

Następnego dnia wieczorem mieliśmy jechać. Starałam się znaleźć w sobie choć odrobinę skruchy, ale nie. Wszystkie te banknoty były warte tego uczucia, kiedy zrozumiałam, że mogę być taka. Mogę być zuchwała. Naprawdę zuchwała. Otwierać każde drzwi.

Mogę sobie na wiele pozwolić. Pić szampana, gdy tylko chcę. Kochać tego, kogo chcę. Nie wstydzić się nosić piękne rzeczy. Nie bać się chcieć czegoś więcej. W tej samej wieczór Daria napisała dla mnie CV.

Napisałam tę historię na moim Facebooku i przeczytał ją redaktor jednego modnego magazynu i zaproponował publikację. Pisałam dla nich potem jeszcze przez pięć lat, i już nie dla pieniędzy, ale dlatego, że mi się to podoba.

Wyszliśmy z lotniska w Jasionce i zadzwonił telefon i wezwali mnie na rozmowę kwalifikacyjną. I po trzech tygodniach pojechałam na staż do Warszawy.

Minie jeszcze kilka lat, wyjdę za mąż, pójdę na studia psychologiczne, oblecę pół świata, w mojej szafie dziesiątki sukienek, i życie będzie zupełnie inne, ale nigdy nie zapomnę siebie dwudziestopięciolatki przy witrynie, liczącej w myślach, na ile kilogramów kaszy starczy mi pozostałych pieniędzy. I jestem bardzo szczęśliwa, że wtedy pchnęłam te drzwi.

To wszystko, co chciałam dzisiaj powiedzieć.