Zorganizowała sobie urlop na dwa tygodnie, zostawiając męża w domu z trójką dzieci. Po tym on przyznał, że urlop macierzyński to praca

“Nie wiemy, do kogo Marta mogła tak dobrze trafić?” – uśmiechali się sąsiedzi, ponieważ najstarsza córka nie mogła stać w jednym miejscu ani minuty. Była bardzo ruchliwa i pełna energii.

“Będą jeszcze cierpieć z nią” – mówiono z smutkiem, gdy Marta dorastała.

Dziewczyna nie uczyła się, a do szkoły chodziła na siłę. Interesowały ją tylko tańce w klubie i chłopcy. “Jadę do Równego, będę studiować w szkole zawodowej krawiectwa” – postawiła przed faktem rodziców, po otrzymaniu świadectwa.

Matka, Halina, początkowo ucieszyła się, że córka zdecydowała się kontynuować naukę, ale potem ogarnął ją strach.

“Boże, strzeż jej, nie pozwól, by popełniła błąd w życiu” – szepnęła matka, żegnając córkę. – Jest jeszcze młoda, nie pozwól jej popełnić głupstwa…

“Halino, przestań już tyle płakać. Przypomnij sobie siebie w młodości. Nikt w tym wieku nie ma klapek…” – uspokajał mąż.

Marta wstąpiła do technikum. Matka przygotowywała dla niej jedzenie co każdy weekend i dawała jej trochę pieniędzy. A córka stała się jakby mądrzejsza. Spokojniejsza… Ale wtedy, jak grom z jasnego nieba…

“Halko! Czy słyszałaś, że twoja córka jest w areszcie?” – wleciała do domu sąsiadka Marianna. – Sądzą ją…

Halina straciła grunt pod nogami. Nie mogła zrozumieć, co się stało, a nagle przyciemniało się jej przed oczami. Obudziła się w łóżku w domu. Dokoła biegała pielęgniarka i przerażone dzieci. Cała wioska mówiła o Marcie, jakby została złapana na kradzieży. Mówili, że ucierpiała za czyjeś czyny, ale dali Marcie dwa lata więzienia. Po wyjściu wróciła do wsi.

Marta prawie nie wychodziła z domu. Wszędzie były spojrzenia potępienia ze strony współtowarzyszy, wszyscy szeptali za jej plecami. Matka nie mogła rozpoznać własnej córki: stała się spokojna, wykonywała całą pracę domową, czasem wychodziła i płakała.

“Córko, nie płacz…” – położyła matka dłoń na główce swojej córki. – To wszystko minie.

“Mamo! Mamo… Gdybyście tylko wiedzieli… Jak mi wstyd za wszystko, jak żałuję, ale jest już za późno…” – mówiła z łzami w oczach dziewczyna.

Halina ją uspokajała, wspierała, a ojciec i wszyscy bliscy współczuli. Wioska z czasem ucichła, a Marta sama się pozbierała. Zaczęła częściej wychodzić na ulicę.

“Jaka piękna dziewczyna! Popatrz…” – kiwnął Andrzej w stronę Marty, która wyskoczyła z chlebem w ręku ze wsiowego sklepu.

“Co ty bredzisz… To przecież ta “złodziejka”, Marta!” – odpowiedział przyjaciel.

Marta usłyszała te słowa. Przez serce przeszły ją te słowa, z tak poharatanym losem. Andrzejowi było to obojętne, zawsze starał się trafić jej w oczy. Później zaczęli się spotykać. Marta już nie płakała, lecz marząco się uśmiechała i liczyła godziny, kiedy widziała swojego ukochanego Andrzeja.