Kobieta upiekła swoje ulubione eklerki, zaparzyła kawę, wzięła kęs najpyszniejszej eklerki i gorzko zapłakała
Jedna kobieta upiekła eklerki. Były niesamowite. Użyła naturalnej śmietany, prawdziwego masła i domowych jajek. Wierzch posypała najbielszym cukrem pudrem. Na talerzu ze złotą obwódką leżały te wspaniałe, świeże ciastka.
Jej matka robiła te eklerki na wielkie święta, kiedy byłam dzieckiem. A potem przygotowywała je dla swojego męża. Dla dzieci. Od czasu do czasu na święta.
Mąż tej kobiety zmarł. Dzieci dorosły i wyjechały. Przyjaciół już nie ma. Pozostała tylko sąsiadka z pierwszego piętra, Anna. Chodziłyśmy razem do szkoły pięćdziesiąt lat temu. Jednak Anna po ósmej klasie zdecydowała się zostać malarką. Jej mąż był alkoholikiem. Jej syn trafił do więzienia, a potem zmarł…
A z sąsiadką nie ma o czym rozmawiać. Wygląda jak stara baba. Ale ta kobieta taka nie jest! O siebie dba. Maluje paznokcie, farbuje włosy, elegancko się ubiera. Emerytura pozwala jej na to. Jej dzieci także wspierają ją. Teraz także słucha rad psychologów. Upiekła najpyszniejszą, najlepszą rzecz, jaką kiedykolwiek jadła. Eklery.
Kobieta nalała kawy do pięknej filiżanki z rysunkiem róż. Wzięła najpyszniejszą eklerkę. Zrobiła pierwszy kęs. Zjadła połowę. Potem odłożyła ją na talerz i gorzko zapłakała.
To było dziwne. Eklerki są słodkie, a łzy gorzkie. Przy stole w jadalni siedzi zadbana kobieta. Starsza kobieta. Zupełnie sama. Na dużym talerzu leżą ciastka, jednak pozbawione smaku. Bo smak jedzenia i radość płynąca z jedzenia ukazują się wtedy, gdy można się nimi dzielić z tymi, których się kocha. Gdy przyzwyczajony jesteś do dzielenia się zarówno tym, co słodkie, jak i tym, co gorzkie. A teraz ma tylko duży talerz ciastek. Bez smaku. Jakby ze skrobi czy waty.
A za oknem słońce świeci, niebo jest błękitne, a chmury przepływają. Ptaki śpiewają, a dzieci krzyczą na placu zabaw. A ty siedzisz sam z talerzem eklerów, którymi chciałeś się częstować, aby odnaleźć trochę szczęścia. Ale radość nie przychodzi…
I kobieta wyszła, schodząc z piątego piętra na parter. Stare schody w starym budynku… Zapukała do drzwi. ANna otworzyła. Siwowłosa, szczupła, ubrana w stary szlafrok, już bardzo stara.
– Anno, upiekłam eklerki. Chodź do mnie, – szepnęła starsza kobieta, łagodnie płacząc. – Chodź, Anno.
Anna zrozumiała. Skinęła głową, przygotowała się, zdjęła kapcie i założyła buty. Nie ze względu na eklerki. Oczywiście, że nie dla nich. Po prostu zrozumiała. Ci, którzy wiele przeżyli, rozumieją.
I oboje poszli w górę schodów. Rozmawiali po drodze, tak jak za dzieciństwa. Wzajemnie się wspierali. I tak dotarli na miejsce. Usiedli przy dużym stole. I jedli eklerki. Stały się smaczniejsze. Być może leżały tam przez jakiś czas, dlatego tak wybornie smakowały. A za oknem rozciągało się błękitno-niebieskie niebo. Chmury rozpierzchły się lub odleciały tam, dokąd wszyscy zmierzamy w końcu. Czas zmienia wszystko. I szybko mija.