Mama chce ciszy i spokoju, więc ja z synem muszę się wyprowadzić. Ale to przecież też moje mieszkanie

Mieszkanie, w którym teraz mieszkam ja, mama i mój syn, zostało nam przekazane przez mojego ojca. Połowa należy do mnie, połowa do niej, ale przez długi czas mieszkała tam sama dla własnej przyjemności.

Z matką zawsze mieliśmy napięte relacje. Mogła przez miesiące nie interesować się moimi sprawami, a potem nagle rzucić się wychowywać. Te wahania jej nastroju zawsze prowadziły do skandali. Nie postrzegałam jej jako bliskiej osoby. Krewna, tak ją traktowałam. Ale jakiegoś świętego respektu wobec matczynej władzy nie czułam.

Zazwyczaj mama zaczynała się mną zajmować, gdy miała kolejne zauroczenie. To uderzało w jej samoocenę, więc próbowała ją podbudować na moim przykładzie, ale rzadko jej to wychodziło. Od najmłodszych lat potrafiłam jej odmówić, a w okresie nastoletnim stałam się bardzo stanowczą i nieugiętą osobą.

Ostatni wielki skandal wybuchł w ostatniej klasie szkoły. Uczyłam się zawsze słabo, ale zazwyczaj matkę to jakoś nie interesowało. Ale wtedy telefon od nauczyciela zbiegł się z okresem aktywnego wychowywania ze strony mamy. Nie wiem, co jej wtedy strzeliło do głowy, ale postanowiła mnie ukarać.

Rozmawiałyśmy bardzo ostro, spakowałam swoje rzeczy i wyjechałam do koleżanki. Po szkole podjęłam pracę, zaoszczędziłam trochę pieniędzy i po paru latach przeniosłam się do innego miasta. Tam poznałam chłopaka, zakochałam się, wyszłam za niego za mąż, spędziłam z nim sześć lat, a potem urodziłam mu dziecko i nasze małżeństwo rozpadło się. Testem ojcostwa nie zdał.

Jeszcze pół roku mieszkałam z nim, bo po prostu nie miałam gdzie pójść. Potem znalazł sobie nowe zainteresowanie i poprosił mnie o wyjście z dzieckiem. Wtedy akurat musiałam wrócić do rodzinnego domu. Nie było mnie tam blisko dziewięć lat.

Mama przyjęła mnie bez zachwytu i odegrała scenę, że nie dzwoniłam, nie zaprosiłam na ślub, nie powiedziałam o narodzinach wnuka. Ale ja się nie poczuwam do winy, przecież mama też nie dzwoniła do mnie, chociaż dowiedzenie się mojego numeru telefonu nie było problemem. Po prostu miała to wszystko gdzieś.

Z synem zająłem swoją starą komnatę, którą mama zamieniła na jakąś komórkę. Udało mi się umieścić dziecko w żłobku, a ja wyszłam do pracy, bo mama od razu zastrzegła, że mnie nie będzie karmić. To było przewidywalne, więc nawet się nie zdziwiłam.

Żyliśmy razem jak w internacie – różne półki w lodówce, każdy posprząta po sobie, nic wspólnego. Rachunki nie dzieliłam, więc po prostu oddawałam mamie połowę pieniędzy za media. Starała się mówić, że powinnam opłacać dwie trzecie, ale zignorowałam to, bo dziecko jest małe, więc mama niech się tarza z własnymi pretensjami.

Tak żyliśmy przez dwa lata, niby wszystko było spokojne, mama okazjonalnie marudziła o jakichś drobiazgach, ale większych kłótni nie było. Ale niedawno oznajmiła, że zmęczyła się ciągłym płaczem, hałasem i wrzaskami dziecka, zmęczyła się tym, że trzaskamy drzwiami i szumią wodą. Powiedziała, że chce ciszy i spokoju, więc mam się wyprowadzić.

Bardzo ciekawy układ! Na co mam wynająć mieszkanie, karmić i ubierać dziecko, skoro mojej pensji ledwie starcza? Tym bardziej ja również jestem współwłaścicielką tego mieszkania, jak głosi dokumentacja. Dlaczego to ja mam się wyprowadzić? Jej coś nie pasuje, niech to ona opuści.

Mama podniosła wrzask, że mnie zaopiekowała, a ja stawiam warunki. Ona mnie przygarnęła w moim własnym mieszkaniu, proszę państwa, jaka hojność! Jeszcze bym się już nawet nie kłóciła z nią, poszłabym od razu. Ale mam ręce związane z dzieckiem, więc na razie wszystko pozostaje bez zmian. Niejasne tylko, na jak długo starczy mi nerwów do znoszenia wiecznych oskarżeń i napominania od mamy.