Krewni zostali na nas jak grom z jasnego nieba. Przyjechali z torbami pełnymi upominków. Wyciągnęli z paczek: trzy pudełka cukierków, dwa ciasteczka wafelkowe, trzy paczki wafli, mnóstwo różnych ciastek, zefir, soki oraz sporo owoców. Syn grzecznie podziękował, a ja szybko schowałam prezenty.
Córka mojej krewni będzie miała wesele. Młodzi nie mają możliwości go zorganizować u siebie, więc przyjechali do nas. Miło mi, że uważają nas z synem za zamożnych. Ja – emerytka – dostaję nie miliony i nie mogę sobie pozwolić na utrzymanie trzech pracujących krewnych. Syn, który pracuje tymczasowo na niepełny etat, również nie pływa w pieniądzach.
Starałam się dać krewnym do zrozumienia, żeby nie przyjeżdżali do nas. Nie głodujemy, ale żyjemy skromnie. Jak nas nakarmić jeszcze trójkę osób? Na obiad podałam herbatę, chleb z masłem i ciastka. Nie ukrywamy jedzenia. Taki zestaw produktów to nasz zwykły obiad.
Krewni szepczą sobie między sobą. Nie spodobało im się to, jak ich częstowaliśmy. A na co liczyli? Na szwedzki stół? Przepraszam, ale nie jesteśmy tak bogaci.
Na kolację częstowałam lekkim wywarem, kanapkami z serem topionym i herbatą. Krewni jedli z kwaśnymi minami. Wszelako dawali wyraz swojemu niezadowoleniu. Żądali, żeby postawić na stole wszystko, co kupili. Jak to rozumieć? Zrobili nam prezenty czy przywieźli słodkości dla siebie? Trzeba było od razu poprosić o odłożenie zakupów do lodówki i nie dotykać!
Krewni długo nas pyskowali. Zawitali do nas na półtora dnia i gdzieś odjechali. Nie wiem, gdzie będą i wiedzieć nie chcę. Już ich więcej nie będziemy przyjmować. Dobrze, że prezenty zostały. Chociaż coś miłe za ten czas!