Zechciała mieć dziecko dla siebie i zwróciła się do swojego byłego męża.
- …Wiesz przecież, że pracuję jako korepetytor, przyjechałam do ucznia i jakoś tak wyszło, że wcześniej się skończyło! – opowiada sześćdziesięcioletnia Irena Sieradzka. – Postanowiłam zajść do pizzerii, wypić kawę.
Złożyłam zamówienie, siedzę przy stoliku, patrzę przez okno, a tam parkuje samochód. Jeszcze pomyślałam – o, ten samochód wygląda dokładnie jak mój syn… a potem spojrzałam na numer rejestracyjny i prawie wyskoczyłam z krzesła. No właśnie, to jego samochód!… A on za kierownicą. A obok niego – jakaś kobieta…
Nie podejrzewając, że jest obserwowana przez matkę, trzydziestoletni Grzegorz, syn Ireny Sieradzkiej, wysiadł z samochodu, obiegł go dookoła i otworzył drzwi, pomagając swojej towarzyszce wyjść. Z tylnej kanapy Grzegorz wyjął dużą torbę, zawiesił ją na ramieniu, zamknął samochód, delikatnie ujął kobietę za rękę i poprowadził ją przez ulicę do pobliskiego budynku mieszkalnego.
- Patrzę, coś mi znajome, a nie mogę zrozumieć, kto to może być! – kontynuuje swoją opowieść Irena Sieradzka. – I nagle dotarła do mnie myśl – to przecież Wiktoria! No, pierwsza żona Grzegorza. Rozstali się siedem lat temu, a ja przez ten czas o niej nic nie wiedziałam. Nawet nie przyszło mi do głowy, że nadal się widują!
Syn wrócił do samochodu dość szybko, może po piętnastu minutach, sam. Szedł w kierunku auta wolno, uśmiechając się zadumany.
- Wzięłam telefon, wybrałam jego numer, a on się lekko wystraszył! Mówię – cześć, czy to naprawdę widziałam? Oczywiście był zaskoczony, obrócił głową, pyta – gdzie jesteś? W pięć metrów ode mnie, odpowiadam, siedzę, patrzę i, jak teraz młodzież mówi, jestem po prostu w szoku. Przyjdź do pizzerii! Wygląda na to, że musimy porozmawiać!
…Wiktoria, była żona, jest niemal o cztery lata starsza od Grzegorza i teraz, jak oszacowała Irena Sieradzka, musi mieć już trzydzieści dziewięć lat. Przez siedem lat nie zmieniła się – nadal jest taka sama szczupła, zgrabna, przedsiębiorcza, jak była w wieku trzydziestu lat i wcześniej. Ciekawe, gdzie jest jej samochód, przecież zawsze lubiła prowadzić…
- Wyszli za mąż, kiedy syn jeszcze nie miał dwudziestu lat, byłam po prostu w szoku! – mówi Irena Sieradzka. – To zbyt wcześnie zarówno dla dziewczyny, jak i chłopca, zwłaszcza w dzisiejszych czasach… Starając się delikatnie zagadać, mówię – Grzegorzu, może nie potrzebujesz iść do USC? Żyjcie bez tego pieczątka, teraz wszyscy tak robią. A może Wiktoria jest w ciąży? A on na mnie rękami macha – mama, ty o czym, нет, конечно! Chociaż byłbym szczęśliwy, ona po prostu nie chce teraz mieć dzieci…
Irena Sieradzka uznała za najlepsze zachować milczenie i nie komentować wydarzeń. Ale nie mogła pozbyć się wrażenia, że ten małżeństwo jest… no, jakby to powiedzieć… nie do końca prawdziwe, może nawet fałszywe. Dwudziesto czteroletnia narzeczona Wiktora nie chciała w ogóle mieć dzieci, nie zajmowała się domem, gotowaniem ani sprzątaniem, od rana do wieczora spędzała czas w pracy, czasem zostawała tam na noc, na rozkładanym kanapie w biurze. Młodzi żyli w wynajmowanym mieszkaniu dzień w dzień, nie myśląc o przyszłości. Grzegorz wracał z pracy wcześniej i starał się troszczyć o domowe obowiązki: mył wczorajsze naczynia, próbował gotować obiad, czekał na powrót żony.
- A po co było w ogóle w takiej sytuacji się żenić? – wzdycha Irena Sieradzka. – Nie, nie mówię, że kobieta musi coś tam robić. Ale takim, jak Wiktoria, wróżkom, które przez siedem lat nie nauczyły się gotować przynajmniej parówki, lepiej jest żyć w samotności!
Przez siedem lat małżeństwa z Wiktorią Irena Sieradzka nie zaprzyjaźniła się, choć starała się na początku. Wszelkie próby były przerywane przez Wiktorię, zachowywała się wyniośle. Dlatego nie tylko nie było przyjaźni, ale nawet rozmowy były trudne. “Tak, nie, dobrze, dziękuję, nic nie potrzebuję, idziemy!” – to właściwie wszystkie słowa, które teściowa słyszała od synowej.
Dlatego Irena Sieradzka westchnęła z ulgą, kiedy usłyszała, że Grzegorz rozwodzi się z Wiktorią.
- Dlaczego się rozwiedli? – zamyślona zapytuje Irena Sieradzka. – Tak szczerze mówiąc, nawet nie przyszło mi do głowy, żeby zapytać. Po prostu wiedziałam, że to nie jest życie rodzinne…
Ale mniej więcej rok później w życiu syna pojawiła się Katia, i wszystko się zmieniło.
- Katia to zupełne przeciwieństwo Wiktorii – mówi Irena Sieradzka. – Wesoła, nieskomplikowana, towarzyska, taka roześmiana! Z nią łatwo i przyjemnie…
Grzegorz i Katia są małżeństwem od pięciu lat, razem wychowują dwie córki. Irena Sieradzka często odwiedza ich dom. W mieszkaniu Katii też nie panuje doskonały porządek, ale zawsze jest czysto i pachnie jedzeniem.
- A ich córki są cudowne! – dzieli się Irena Sieradzka. – Wiesz, niedawno zdałem sobie sprawę, że dzwonię częściej do Katii i więcej rozmawiam z nią niż z synem.
Jakie to było zaskoczenie Ireny Sieradzkiej, kiedy nagle zobaczyła swojego syna z byłą żoną!
- Pytam, co w ogóle może łączyć go z nią? Rozstali się dawno, nie mieli nic wspólnego w małżeństwie – ani dzieci, ani mieszkania… A on mi mówi, że co z tego, że dzieci jeszcze nie ma, może w przyszłości będą. A Vikie przecież nie jest, mieszka sama, nie chce rodzić od dawcy. Uważa, że normalny mężczyzna nie pójdzie na dawcę, i koniec. Myślała, myślała, co robić, i nagle przypomniała sobie o byłym mężu – no, o Glebie…
A co, to naprawdę dobry pomysł. Mężczyzna jest przyzwoity, zdrowy, przystojny, ma swoje zdrowe dzieci. Vika nie ma roszczeń materialnych, będzie rodzić dla siebie. Ale Gleb wcale nie jest przeciwny, żeby mieć pewien kontakt w przyszłości i pomagać dziecku… A może okaże się chłopiec? Gleb zawsze marzył o synu!
- Wyobraź sobie, zrobili inseminację, dosłownie tylko co! – Irina Sieradzka mówi z niedowierzaniem. – Mówię mu – jesteś szalony, masz rodzinę, dwie córki, młodsza ma zaledwie rok. Po co ci inseminacja? A on mi – a co to za różnica? Kasia nic nie wie i się nie dowie, utrzymuję rodzinę doskonale, a to dziecko nikomu nie zaszkodzi. Moim córkom zapewnię wszystko – edukację, wsparcie i miłość. A Vikie mi żal, jest sama. Wyobraź sobie, mówi, że jesteś na jej miejscu! Przynajmniej będzie miała dziecko. A ja jej pomogę, to moja powinność!
A może to naprawdę nie jest takie straszne? Byli małżonkowie zrobili inseminację, a jeśli dojdzie do ciąży, to będzie wynikiem zabiegów medycznych. Ojciec bohater dobrze zarabia i będzie w stanie utrzymać dzieci. A to, że obecna żona nie wie o dziecku – cóż, to już nie jej sprawa. Niech żyje spokojnie…
A co sądzisz o tej sytuacji?