W zeszłą sobotę świętowałam jubileusz, skończyło mi się 60 lat. Myślałam, że moje dzieci podarują mi coś wartościowego, i nigdy nie przyszło mi nawet do głowy, że w taki dxzień przyjdą do mnie z pustymi rękami. Bardzo było mi wstyd przed przyjaciółkami, że moje dzieci tak podchodziły do mojego jubileuszu
W zeszłą sobotę świętowałam swoje 60. urodziny. Myślałam, że moje dzieci podarują mi coś wartościowego, i nigdy bym nie przypuszczała, że w taki dzień przyjdą do mnie z niczym – z pustymi rękami. Bardzo wstydziłam się przed przyjaciółmi, że moje dzieci tak postąpiły ze mną
W zeszłą sobotę świętowałam jubileusz, skończyło mi się 60 lat. Jak nie obrócisz, znaczna część życia już za mną, czas robić jakieś podsumowania. I jakoś tak smutno mi się zrobiło. A jeszcze bardziej smutno zrobiły mnie moje dzieci.
Nakryłam do stołu w domu, zaprosiłam najbliższych krewnych i przyjaciół. Przyszedł mój syn z synową i wnuczką.
Nie spodziewałam się żadnych specjalnych prezentów, ale nie mogłam sobie nawet wyobrazić, że przyjdą z niczym.
Syn trzymał ciasto kupione w supermarkecie, wnuczka narysowała dla mnie obrazek, a synowa dała mi bukiet polnych kwiatów, które zerwali po drodze. To było to!
Jeszcze liczyłam na to, że prezent pojawi się później, jako niespodzianka, ale niestety tak się nie stało.
Owszem, mają teraz trochę ciasno z pieniędzmi, bo wciąż muszą spłacać kredyt hipoteczny za mieszkanie, ale ja też nie mam codziennie 60-tki.
Syn i synowa oboje pracują, więc mogli coś zaoszczędzić na tę imprezę, nie dowiedzieli się o tym wczoraj.
Było mi wstyd przed gośćmi, że moje dzieci tak lekceważąco mnie potraktowały.
Nikt nie ma teraz dużo pieniędzy, ale mogliby chociaż kupić nowy czajnik, wiedzą, że gotuję wodę w garnku, bo stary się zepsuł! Albo jakiś krem do twarzy… Można było coś wymyślić.
Moi znajomi chwalili się, że ich dzieci dały im na rocznicę złoto i bony do sanatorium. A tu…
Nigdy nie przychodzę do nich z pustymi rękami! A tym bardziej na urodziny!
Nie wiem, może syn obraża się dlatego, że pomagam córce więcej niż jemu. Ale ona bardziej potrzebuje, odkąd urodziło się dziecko, chodzę do nich codziennie: przynoszę jedzenie, zajmuję się wnukiem, gotuję jedzenie i posprzątam, jeśli trzeba.
Oczywiście nie pobieram od córki ani grosza za pomoc przy wnuczce, sama rozwiązuję swoje problemy.
Zużywam ubrania, które mam, bo są wystarczające, staram się dbać o buty i naprawiać je na czas.
Towary kupuję głównie w promocjach. Oczywiście opłacam też rachunki za media, bez tego się nie obejdzie.
Mam wielu znajomych w moim wieku, większość z nich już nie pracuje, ale tak się jakoś złożyło, że prawie wszyscy mają dzieci, które aktywnie im pomagają.
Syn mojej sąsiadki przeprowadził kosztowny remont w jej mieszkaniu, wymienił okna, drzwi i podłogi, kupił nowe meble, a teraz jej dom wygląda jak muzeum.
Ja sama przeprowadziłam remont dwadzieścia lat temu. Ostatnio tylko go odświeżyłam. Położyłam tapetę, wybieliłam sufity i położyłam nowe linoleum.
Moje dzieci w ogóle mi nie pomagają. Mój syn przynajmniej przyniósł ciasto, ale moja córka przyszła bez niczego.
Było mi bardzo wstyd przed przyjaciółmi. Czy dzieci nie mogły wymyślić czegoś, co sprawiłoby mi przyjemność?