Rozwiódłem się z żoną, sprzedałem mieszkanie i wyjechałem na wieś w poszukiwaniu spokoju ducha. Ale nawet roku nie wytrzymałem
Żyłem ze swoją żoną w radości i smutku przez ponad 20 lat. A potem posłuchałem rad moich przyjaciół i postanowiłem się rozwieść.
Zastanawiałem się nad swoim życiem. Co widziałem dobrego? Tylko wymagania i obowiązki. Dzieci już studiują. Praca, dom, kredyt. Zdrowie jak na złość. Przeczytałem psychologów, którzy mówią, że życie powinno być zgodne z sercem i własnymi pragnieniami.
A czego ja chcę? Kiedyś ciągnęło mnie do robienia kariery, zarabiania pieniędzy. A teraz chce się ciszy i spokoju. A moja żona myśli tylko o tym, jak pomóc dzieciom i jak obchodzić swój jubileusz.
Rozwiedliśmy się, sprzedaliśmy mieszkanie. Dzieciom wcześniej kupiliśmy mieszkanie. I pojechałem mieszkać na wieś, 100 kilometrów od miasta. Dobrze, że chociaż rozumu wystarczyło nie kupować domu. Wynająłem na rok.
Trzeba było zrobić przerwę w życiu i zrozumieć swoje pragnienia. Postanowiłem zająć się swoim zdrowiem, pracować na świeżym powietrzu, dużo czytać, chodzić na ryby itp. Zrealizuję swoje marzenie i znajdę spokój. Może odkryję w sobie coś nowego.
Pierwsze dni wszystko szło jak w marzeniach. Pracowałem, ćwiczyłem, paryłem się w łaźni. A potem wszystko stało się o wiele gorsze. Nie wychodziłem z internetu całą dobę. Otwierałem laptopa i utknąłem w mediach społecznościowych. Przestałem się golić i prać ubrania, zacząłem jeść w łóżku.
Czasami ogarniał mnie strach. Zacząłem spać do południa. Były okresy, kiedy zaczynałem pracować. Ale nie miałem wielkiej chęci, w końcu to obcy dom. Zrozumiałem, że to nudne i spokojne życie nie dla mnie.
Długo cierpliwie żyłem i wróciłem do miasta, ledwo udało mi się zerwać umowę najmu. Praca, choć bezsensowna, nie pozwala mi wypadać z rytmu i rozkładać się. Właśnie odwiedziła mnie była żona, może i znów się zbliżymy. Ale tak na pewno nie będę żył.