Syn poświęcił się dla dzieci. Smutno to sobie uświadamiać…

Bardzo przeżywam losy mojego jedynego syna. Sprawa polega na tym, że został sam z dwójką dzieci. Trudne okoliczności życiowe go nie złamały, ale postawił na siebie krzyż dla swoich synów. To mi się nie podoba.

Kiedy poznałam narzeczoną syna, bardzo mi się spodobała. Była dobra i spokojna dziewczyna. Najważniejsze było to, że syn był z nią szczęśliwy – dosłownie rozkwitał na moich oczach. Między nimi była prawdziwa miłość.

Z nią od razu znalazłam wspólny język, więc nie było między nami żadnych konfliktów. Nie jestem osobą, która się czepia. Poza tym, to był wybór mojego syna, i szanowałam go.

Rok po ślubie urodziły mi się wnuki – bliźniaki. Ponieważ narzeczona miała trudności z radzeniem sobie z dwójką, pomagałam jej wszelkimi sposobami. Bez mojej pomocy też by sobie poradziła, ale chciałam jakoś ulżyć jej trudowi.

Jednak po 4 miesiącach narzeczona zginęła. Przechodziła przez przejście dla pieszych, a pijany kierowca jej nie zauważył. Tak dwójkę maluchów zostawiła bez matki.

Dla syna to był straszny cios. On w żaden sposób nie mógł pogodzić się z rzeczywistością, bo nie chciał wierzyć, że jego ukochanej już nie ma. Jednak dla dzieci postawił na siebie krzyż.

Na początku mieszkałam z nim i pomagałam z maluchami. Nawet wzięłam na siebie urlop macierzyński, aby syn mógł więcej czasu poświęcić pracy. Wtedy był jak zaklęty. Milczał, patrzył w jedno miejsce i zamykał się w sobie. Widocznie musiał tak przeżyć swoje cierpienie.

Stopniowo syn wrócił do normalnego życia. Pomogły mu dzieci. Dla nich był gotów obrócić świat do góry nogami, co teraz robi.

Po kilku miesiącach zdałam sobie sprawę, że syn radzi sobie sam, więc wróciłam do domu. Nie mogłam się nacieszyć, patrząc na niego, bo tacy wzorowi ojcowie to prawdziwa rzadkość.

Ja tylko ubezpieczałam się na wypadek jakiegoś niebezpieczeństwa, ale syn sam sobie radził. Chociaż próbował się udawać szczęśliwym, wiedziałam, że utrata ukochanej osoby wciąż rani jego duszę. Jednak po kilku latach zaczęłam mu sugerować, że dzieci potrzebują mamy, a jemu brakuje żony.

Syn nie chce zaczynać związków z zasady, chociaż od tragedii minęło już 8 lat. On poświęca się dzieciom, więc nie ma czasu na związki z kobietami. Żyje dla swoich synów. Czy to jest możliwe?

Oczywiście, cieszę się, że mój syn jest wzorowym ojcem, ale musi istnieć jakaś równowaga. Kiedy dzieci dorosną, co on będzie robił? Czy samotnie stawi czoła starości?

Sam syn nie zdaje sobie sprawy z istoty tego problemu. Obwinia mnie, że zbyt szybko zapomniałam o jego zmarłej żonie.

Dbam o siebie, dobrze zarabia, zajmuje się wychowaniem dzieci, ale nie jest szczęśliwy. On jest samotnym mężczyzną, któremu brakuje uwagi i czułości ze strony kobiety. Uważam, że ma pełne prawo spróbować zbudować wszystko od nowa, bo dzieci mu w tym nie przeszkadzają. Jednak on nie zgadza się ze mną.

Nie chcę, żeby mój syn był wiecznym wdowcem.