Zdecydowaliśmy się pomóc koleżance mojej córki z biednej rodziny. Przywieźliśmy im pomoc do domu, a tam taki brud i bałagan, że po prostu uciekliśmy
W zeszłym roku do klasy mojej córki przyszła nowa uczennica. Nazwijmy ją fikcyjnym imieniem Anna. Tego dnia, gdy przyszła Anna, koleżanka mojej córki z ławki zachorowała, więc nową dziewczynę posadzono obok niej.
Wieczorem córka poprosiła nas o rozmowę z nauczycielem i odsunięcie jej od Anny. Zdziwiliśmy się, bo nasza córka lubi nowe znajomości i nowych uczniów.
Chodziło o to, że od dziewczynki mocno i nieprzyjemnie pachniało nieumytym ciałem i brudnymi ubraniami.
Zrobiliśmy zapytania u nauczyciela i okazało się, że Anna pochodzi z ubogiej rodziny. Tam troje dzieci, które ciągnie samotna matka.
Często jedzą tylko ziemniaki i makaron, noszą cudze ubrania i od dawna nie wiedzą, co to wizyta w kinie czy nowe zabawki. Ogólnie wszystko smutno.
Postanowiliśmy pomóc tej rodzinie i jednocześnie pokazać dobry przykład córce. Dla tego celu zebraliśmy parę torb rzeczy, umówiliśmy się na spotkanie i pojechaliśmy do nich w gości. Po drodze kupiliśmy ciastko, żeby „nie iść z pustymi rękoma”. Ale to był wielki błąd.
Gdy tylko przekroczyłam próg tego domu, wszystkie zapachy wysypiska śmieci uderzyły prosto w nos. Chciałam od razu uciec, ale zdradzieckie ciastko sugerowało długie przebywanie w tej świniarni. Inaczej nie mogę tego nazwać.
Wyobraźcie sobie taki obraz. Wszystkie rzeczy, które powinny leżeć w szafach równomiernie, leżały na kanapie, stołach, krzesłach, a nawet na podłodze. Było tam wszystko: ubrania, buty, brudne naczynia, książki, jakieś gazety, skarpetki, zepsute zabawki itd.
Na podłodze leżała stara, porwana i brudna linoleum. Na ścianach kawałkami zwisały oderwane wyblakłe tapety. Na kanapie leżała stara brudna pościel. Wiedzieli o naszym przyjeździe, ale nikt nawet palcem nie poruszył, by zapanować nad porządkiem.
Co więcej, ani matka, ani dzieci nie wstydzili się sytuacji. Jakby to było w porządku rzeczy. Prawdopodobnie po mojej twarzy było widać, że jestem zszokowany widokiem. Gospodyni zaczęła ospale przepraszać:
– Przepraszam za bałagan, sama ciągnę dzieci. Mam małą pensję, dużo pracuję, dlatego nie nadążam za porządkiem. Dziękuję za rzeczy, ale one nam nie są potrzebne. Lepiej daj nam pieniądze.
Dałam kobiecie ciastko i, powołując się na pilne sprawy, wyskoczyłam na ulicę.
Rozumiem, że osądzanie innych to ostatnia rzecz, ale krycie elementarnego bałaganu brakiem pieniędzy jest poza moim zrozumieniem. Jak mała pensja przeszkadza jej umyć podłogę, uprać i zaszyć skarpetki, umyć włosy sobie i dzieciom?