Dwa lata spotykaliśmy się, wszystko było dobrze. Potem wzięliśmy ślub i zaczęły się problemy

Nazywam się Anna. W wieku 22 lat poznałam mojego przyszłego męża. Miał wtedy 28 lat. Spotykaliśmy się przez 2 lata, wszystko było w porządku – troska, miłość, spotykanie mnie na stacji, kupowanie cukierków, rozmowy o wzajemnej pomocy w małżeństwie. Potem wzięliśmy ślub, a wtedy zaczęły się kłopoty.

Zaczęły się zaczepki, docinki. Nie tak mówię, nie tak wyglądam, nie tak gotuję, zbyt mało uśmiecham się do męża. Innymi słowy, powinnam być taka, jaką sobie wyobrażał, a nie sobą. Chociaż ja nigdy nie udawałam, zawsze byłam sobą. A on, jak się okazało, przed ślubem przedstawiał się inaczej. Nawet nie przeklinał, a teraz używa przekleństw w rozmowie.

Podczas rozprawy wszystko wydawało się, że ja wszystko źle rozumiem. Że jestem szalona. Mówi na przykład, że przytyłam (w czasie ciąży, aha). A potem mówi: “Nigdy tego nie powiedziałem, tylko ci się wydawało, idź do lekarza”. Albo o jedzeniu (to w ogóle jego obsesja) przez 6 lat małżeństwa twierdził, że nie je pierogów z ziemniakami (przykład na pierogi, ale w rzeczywistości mówił wiele o różnych produktach i potrawach), a teraz oświadcza, że je je i to ja nigdy ich nie gotuję. Na moje zdziwienie jedna odpowiedź: nigdy tak nie mówiłem, tylko ci się wydawało, że tego nie jem, idź sprawdź swoją głowę.

Ciąża była trudna, zawsze była groźba przerwania. Wtedy zaczęło się przemoc (przecież go potrzebował). Fizycznie nie mogłam się bronić. Tak więc znosiłam. Urodziłam ledwo co, długo dochodziłam do siebie, dzięki rodzicom za pomoc finansową, dzięki jego rodzicom za pomoc fizyczną. A teraz dziecko ma 5 lat, a ja wciąż nie mogę mu wybaczyć za przemoc fizyczną (która miała miejsce podczas ciąży) i psychiczną (która trwa do dziś codziennie).

I nie odchodzę – chociaż mogłabym, i mam gdzie, i mam z czego żyć (zarabiam dwukrotnie więcej niż on). Codziennie znoszę jego głupie uwagi, że nie jestem taka jak inne żony, że nie powinnam pracować (mam normalną pięciodniową pracę plus pół dnia w niedzielę, na wszystkie argumenty, że nie można utrzymać rodziny na jego 30 tys. jedna odpowiedź – nie myślisz o swoim mężu i nie dbasz o niego), że źle gotuję, że nie zawijam pierogów, że on je tylko gotowe dania (do niedawna domowe), że czekam na śmierć moich rodziców, żeby odejść od niego, że go nie chcę (a powinnam, przecież to mój obowiązek go chcieć).

Tak, i nie można chodzić na siłownię, bo jest mąż. Z przyjaciółką nie można pić kawy, bo jest mąż. Nie można samemu spacerować po mieście, bo patrz wyżej. Już mdli mnie od słowa “mąż”. Kilka razy zbierałam rzeczy – padł na kolana, błagał o szansę, omówiliśmy wszystkie kwestie, potem przez 5 miesięcy żyliśmy spokojnie. Potem, widocznie, kończą mu się cierplenie, i znowu zaczynają się zaczepki. Ostatnim razem dziecko poprosiło mnie, abym nie odchodziła, bo chce mieszkać z nami obojgiem. Szkoda, że od razu nie dostrzegłam ograniczeń jego myślenia i nie wplątałam się w to wszystko. Szczerze wierzyłam, że z mną jest naprawdę coś nie tak, ale czytając Pani blog, zrozumiałam, że to nie jest normalne.

Chodziłam do terapeuty, powiedzieli mi, że problemy są w mojej głowie, a tak naprawdę wszystko jest w porządku, mąż nie pije, nie bije – trzeba się cieszyć. Tak więc wahałam się między zdrowym rozsądkiem a jakąś rutyną. Chyba jestem pamiętliwą osobą, skoro pamiętam wydarzenia sprzed 5 lat (przemoc w czasie ciąży, potem brak pomocy przy dziecku, jak zbierałam paragony z zakupów, żeby odpowiedzieć, gdzie podziały się jego hojne 10 tys. miesięcznie podczas mojego urlopu macierzyńskiego, i tak dalej). Może to naprawdę wszystko w mojej głowie i trzeba zapomnieć o złym i żyć dalej.

Przerysowałam kartkę z plusami i minusami tych związków. Jedyny plus to to, że on zawozi syna do przedszkola i czasami go odbiera. Choć ogólnie rzecz biorąc, i to jest do rozwiązania. Nie wiem, jak nie zwariować, może rzeczywiście problem jest w mojej głowie i wszystko przesadzam.

Dla pełniejszego obrazu – jestem lekarzem, zarabiam dwukrotnie więcej niż on, ale pracuję 5,5 dnia w tygodniu. On pracuje raz na trzy dni. Obowiązki domowe spoczywają na mnie (sprzątanie, gotowanie, itp.). Pół roku temu zmieniłam miejsce pracy na lżejsze, ale teraz nie zdążam odwozić dziecka do przedszkola, więc teraz mąż się tym zajmuje. Choć oczywiście nie jest z tego zadowolony, bo trzeba wcześnie wstawać. Proszę spojrzeć na moją sytuację z boku.