Nasze wspaniałe relacje z mężem przyćmiewa tylko jedno – brak dzieci. Niestety, badania wykazały, że mąż nie może być biologicznym ojcem, więc jako rozwiązanie problemu zdecydowaliśmy się zwrócić do służby opieki społecznej i złożyć dokumenty na adopcję.
Już w trakcie zbierania dziesiątek zaświadczeń i przechodzenia przez wiele komisji, zgromadziliśmy naszych rodziców i poinformowaliśmy ich, że wkrótce nasza rodzina powiększy się o Jasia, cudownego sześcioletniego malucha. Spędziliśmy już kilka weekendów zabierając go z domu dziecka i zdążyliśmy się z nim związać, podobnie jak on z nami. Przy pożegnaniu zawsze pytał, czy naprawdę zostaniemy jego rodzicami i zawsze czekał na nas od rana w sobotę, wyglądając przez okno sypialni domu dziecka.
Teściowa podczas rozmowy trzymała się za skronie i w żaden sposób nie komentowała naszej decyzji. Moja mama powiedziała, że dobrze robimy i że wszystko będzie dobrze. Teść i mój ojciec wznosili za to toast i również życzyli nam szczęścia, już planując, jak będą jeździć z wnukiem na ryby i na działkę.
Następnego dnia teściowa przez telefon zaczęła mnie odwodzić od adopcji, powołując się na to, że nie wiadomo, jacy byli rodzice Jasia i strasząc nieprzewidzianymi problemami w przyszłości.
Tak trwało cały tydzień. Nie wytrzymałam i poskarżyłam się mężowi na „wykłady” jego mamy. Po tym, jak zadzwonił do niej z prośbą, by nie wtrącała się, dostałam kolejny telefon od teściowej, z wyzwiskami, przekleństwami i oskarżeniami o niezdolność do poczęcia dziecka.
Nie powiedziałam jej przyczyny tej „niezdolności” i po prostu wyłączyłam telefon. Wtedy teściowa poszła na około. Nagle znalazła potrzebę codziennego gdzieś jeżdżenia. W ich rodzinie nie było samochodu, więc po mieście woził ją mój mąż. Po kilku takich podróżach powiedział mi, że razem z nimi „podróżuje” jakaś córka przyjaciółki matki i wyraźnie próbuje zwrócić na siebie uwagę. Teściowa, dla lepszego, tak to ujmę, kontaktu, zawsze sadzała ją na przednim siedzeniu i w każdy możliwy sposób zachęcała do komunikacji męża z potencjalną partnerką.
Nie wytrzymawszy, zadzwoniłam do teściowej i emocjonalnie wyraziłam jej wszystko, co myślę. A ona nawet nie próbowała ukryć swoich zamiarów rozwodu nas i ożenku męża z tą właśnie „towarzyszką podróży”, w nadziei, że ona urodzi mu dziecko. Mąż czuje się rozdarty między dwoma ogniami, zdając sobie sprawę, jak trudno będzie, gdy zabierzemy Jasia z domu dziecka, najprawdopodobniej jego mama będzie traktować dziecko nie jak własnego wnuka, a dzieci od razu czują takie nastawienie.
Mam nadzieję, że zdrowy rozsądek u teściowej w końcu zwycięży, prawdopodobnie mąż sam powinien jej wyjaśnić przyczynę, dla której do tej pory nie jestem w ciąży.