Moja mama wyszła za mąż po raz drugi. Mieszkamy w sąsiednich domach. Teraz bardzo rzadko odwiedza nas. Jej mąż ma małe wnuki, moja mama robi dla nich wszystko: gotuje, spaceruje, sprząta. Na moje dzieci nie ma czasu, dla nich jest po prostu sąsiadką
Gdy miałam 20 lat, moja mama wyszła za mąż po raz drugi. Jej wybrankiem okazał się mężczyzna, który też miał dwoje własnych dzieci. Oczywiście, nie byłam przeciwna, choć wydaje mi się teraz, że nikt nie brał mnie pod uwagę. W tym czasie mieszkałam i studiowałam w innym mieście, a tak, przynajmniej ktoś bliski był obok.
Po kilku latach Piotr, drugi mąż mojej mamy, przekonał ją do przeprowadzki na przedmieścia. Mówił, że tam jest świeże powietrze, własny ogródek i warzywnik, przytulny domek z piecem. Mając własne gospodarstwo, można dużo oszczędzać i żyć w dostatku. Czego więcej potrzeba do spokojnej starości? Mama sprzedała nasze mieszkanie, część tych pieniędzy dała mi, a część zainwestowała w zakup ich wspólnego domu.
Wkrótce i ja wyszłam za mąż. Bardzo dziękuję Bogu, że dał mi tak dobrą osobę, mój mąż jest bardzo dobry. Na weselu Piotr ostrzegł mnie, że gdy urodzą się nasze dzieci, nie możemy zbytnio na nich liczyć. Są już nie młodzi, zdrowie nie pozwala biegać za maluchami, a poza tym chcą też żyć dla siebie. Powiedział też, że mają swoje dzieci, już im pomagają, mając na myśli swoje własne dzieci.
Początkowo ja i mój mąż mieszkaliśmy w wynajętych mieszkaniach, próbując zebrać pieniądze na własne. Ale nie mogliśmy nic odłożyć, ponieważ w tym czasie już oczekiwałam dziecka. I wtedy pojawiła się okazja, w sąsiedztwie mojej mamy sprzedawano dom.
Nigdy nie chciałam mieszkać w domu jednorodzinnym, ale to było lepsze niż ciągłe życie z maluchem w wynajętych mieszkaniach. A cena była dość przystępna. Tak więc zamieszkaliśmy obok mojej mamy.
Chociaż życie na wsi było dla mnie trudne, gdy na świat przyszedł syn, ale całkiem sobie radziliśmy sami. Nie prosiliśmy o pomoc nikogo. Mama tylko czasami wpadała do nas na pół godziny, po prostu zobaczyć wnuka.
Po trzech latach przyszła na świat jeszcze córka. Stało się trudniej. Mąż w pracy, ja w domu z dwójką małych dzieci. Jeśli musiałam gdzieś wyjechać z młodszą, zostawienie syna u babci było niemożliwe. Piotr od razu przypominał, że nas ostrzegał.
Ale nic, powoli nauczyliśmy się radzić sobie sami, bez pomocy. Starałam się planować wszystkie moje wyjazdy tylko na czas, gdy syn jest w przedszkolu. A moja mama, jak zawsze, rzadko wpadała do wnuków.
Około tego samego czasu, kiedy u nas, dzieci Piotra też podarowały mu wnuki. I tu sytuacja jest zupełnie odwrotna. Niemal od pieluszek spędzają dużo czasu u dziadka. Moja mama opiekuje się ich jak własnymi. Piotr spaceruje z nimi, robią dla nich wszystko, a mama gotuje różne smakołyki.
Teraz dzieci już podrosły i z nimi nie jest tak trudno. Ale bardzo mi przykro za moje dzieci. Okazuje się, że dla obcych dzieci, moja mama to prawdziwa babcia, a dla swoich – po prostu sąsiadka. Na jednych wnuków mają siłę i zdrowie, a na moich – nie!
Obawiam się, że wkrótce dzieci zaczną rozumieć, że to niesprawiedliwe i będą mnie pytać, dlaczego tak jest. A co im odpowiedzieć, nie wiem. Jak mama mogła tak postąpić?