Dziesięć lat naszego małżeństwa wspominam jak raj, który, obawiam się, odszedł w niepamięć. Powód jest banalny, jeżeli wcześniej teściowa mieszkała od nas prawie siedemset kilometrów (jak wiadomo, miłość do teściowych mierzy się kilometrami), to kilka lat temu moja droga mama postanowiła, że zbliży się do nas ze względów zdrowotnych. Po pół roku narzekania, w końcu przekonała syna, aby pomógł jej sprzedać dom i kupić mieszkanie w naszym mieście, oczywiście jak najbliżej nas. Nawet zgodziła się poczekać kilka miesięcy, aż znajdzie się odpowiednia kawalerka o lepszym układzie w budynku naprzeciwko, na drugim piętrze.
Początkowo po przeprowadzce teściowa “przyzwyczajała się” do nowego otoczenia. Jej wizyty u nas były częste, ale nieszkodliwe. Prawdę mówiąc, niepokoiła mnie jej skupienie. Teściowa chodziła po naszym mieszkaniu i uważnie wszystko obserwowała, jakby była w muzeum. Czasami z niezadowoleniem zaciskała usta, czasami znacząco chmurała, ale żadnych dyrektyw nie wydawała.
W takim trybie teściowa “działała” około miesiąca. Potem zaczęły się pytania – dlaczego, po co, kiedy itd. Odpowiadałam uprzejmie, tłumacząc wszystko ciekawością, choć pewnie od razu powinnam była postawić “inspektora” na miejscu.
Następnym etapem “wdrożenia” stały się rady – oto co powinnaś robić, a nie inaczej, ja lepiej wiem! Na moje rozsądne odpowiedzi, że nie jestem już starszą uczennicą i też coś tam rozumiem w prowadzeniu domu i gotowaniu, teściowa ironicznie się uśmiechała. Wszystkie swoje zaczepki starała się wygłaszać w obecności syna, by pokazać domniemane przewyższenie swojego doświadczenia i nicość moich starań o stworzenie w domu przytulności.
Kilka razy poważnie pokłóciłam się z teściową, kiedy zaczęła mnie uczyć, jak prawidłowo gotować makaron (!) i jak najlepiej prać dziecięce ubrania. Wyraziłam się dość emocjonalnie, ona nadęła usta i przez dziesięć dni nie pojawiała się w naszym mieszkaniu, oczekując moich przeprosin. Nie zamierzałam przepraszać, choć nawet mąż zaczął mnie do tego namawiać, mówiąc, co ci szkodzi, człowiek w podeszłym wieku, pokaj się, a ona wszystko wybaczy. A ja, po pierwsze, nie rozumiałam, za co mam się kajać, przecież nie za to, że nie mogę już słuchać rad “obcej” osoby, a po drugie, po prostu denerwowało mnie, że mąż zajął pozycję swojej matki, zamiast mnie wesprzeć i poprosić ją, by nie wtrącała się do naszej rodziny.
Kiedy po przerwie teściowa przybyła z kolejną wizytą, po uprzejmym “dzień dobry” po prostu przestała mnie zauważać, komunikując się z wnukami i synem. Gdy dzieci uciekły do swojego pokoju, ja, my
jąc naczynia w kuchni, usłyszałam na ucho, jak teściowa podjudza mojego męża:
– I nie dawaj jej spokoju, jak tylko pójdziesz na ustępstwa wobec żony, wszystko, możesz się pożegnać. Przecież widzisz, jak ona na mnie reaguje, ani słowa nie można powiedzieć! Zamiast słuchać, robić tak, jak radzę, zaczyna się sprzeczać!
Mąż mamrotał coś uspokajającego, ale matce nie przeczył. Nie ogłosiłam swojego “podsluchu”, mając nadzieję, że słowa teściowej dla mojego męża pozostaną tylko słowami.
I oto, dosłownie następnego dnia ukochany nagle zaczął mówić tymi samymi instrukcjami, kiedy poprosiłam go, by pobiegł do sklepu po chleb, po prostu zapomniałam kupić w drodze z pracy, myślałam, że podczas nakrywania do stołu, mąż zdąży. Ale napotkałam na niezrozumiałe ambicje, których dotąd nie obserwowałam:
– Dlaczego ja mam biec, czy naprawdę trudno było sama sobie poradzić? Pójdziesz, następnym razem nie zapomnisz!
Powiedział, jakby to było oczywiste. Musiałam mu przypomnieć o ich rozmowie z mamusią. Mąż się oburzył:
– Co, podsłuchiwałaś?
Odpowiedziałam, że dość głośno rozmawiali, nie potrzeba było niczego podsłuchiwać. Słowem, pokłóciliśmy się. Poprosiłam męża, by ograniczył wizyty znudzonej teściowej u nas i, jeśli tak bardzo chce się z nią widzieć, niech przeniesie to na jej teren. Nie omieszkałam dodać, że tam na pewno nie będę mogła podsłuchiwać jej cennych rad synowi, jak obchodzić się z żoną po dziesięciu latach małżeństwa.
Od tego dnia tak już u nas zostało – mąż po pracy idzie do mamy, rozmawia z nią, często tam też je, a potem wraca do rodziny. Oczywiście, nakręcony przez teściową, czepia się mnie z byle powodu, a ja nie milczę. Nasze spokojne i ciche mieszkanie zamieniło się w jakiś dom wariatów. Dzieci, widząc nasze kłótnie, cicho zamykają się u siebie i nie przeszkadzają tacie i mamie w wyjaśnianiu stosunków. A teściowa, jestem pewna, tylko trze ręce z zadowolenia i dolewa oliwy do ognia. Najstraszniejsze jest to, że w naszych z mężem sporach coraz częściej zaczęło pojawiać się słowo “rozwód”. Czyżby mama droga właśnie dla tego przeprowadziła się do naszego miasta?