Marek poślubił Elżbietę z prawdziwą męską sympatią. Elżbieta była niezwykle urokliwą osobą – miała pociągający dekolt, radziła sobie w domu, a jej zawód był dochodowy. Takie kobiety to prawdziwy dar dla silniejszej płci. Nawet obecność pięcioletniej córki ukochanej Marka zupełnie go nie martwiła. Córka Ola nie psuła wcale sielankowego obrazu ich życia. Ola spokojnie chodziła do przedszkola, a wieczorami cicho bawiła się swoimi zabawkami. Żadnych hałasów ani kłopotów.
Marka miał także swoje dziecko – siedmioletniego synka Andrzeja, owoc pierwszego małżeństwa.
Marek nawet czasami wyobrażał sobie, jak będą żyć jako niesamowicie szczęśliwa rodzina: on sam, urocza Elżbieta i ich piękne potomstwo – Ola i Andrzeja. Będą żyć jak w reklamie telewizyjnej. Głośne śmiechy przy okrągłym stole nad szklanką soku. Lub radosne smarowanie masła na pysznego bułeczkowego. Również z radosnym śmiechem. Lub bieganie i toczanie się z dużym psem na jakimś trawniku. A nawet biją się poduszkami aż do utraty zmysłów. Wszyscy wesoło ubrani, eleganccy i radośni ludzie w takiej rodzinie.
Syn Andrzeja jednak mieszkał z matką – złośliwą Wiolettą, byłą żoną Marka. Wioletta chętnie oddawała synowi Marka, ale nie miała zamiaru całkowicie z niego zrezygnować. Mówiła, że to jej organizm go urodził, więc jej dusza cierpi bez niego. Niech Andrzeja mieszka ze mną, a ty go bawisz przez całe weekendy i święta. A mój nowy mąż, Tadeusz, niech pokazuje Andrzeja, jakim prawdziwym mężczyzną powinien być. To, wiesz, konieczne dla harmonijnego kształtowania osobowości naszego wspólnego bochenka chleba.
Marek zabierał Andrzeja co weekend, święta i czas wakacyjny. Ale marzył o tym, żeby w końcu zabrać go do siebie na stałe. Żeby złośliwa Wioletta straciła spokój z jej synkiem.
Syna Marka zabierał do swojego nowego domu – mieszkania Elżbiety. Przez około miesiąc wszystko układało się całkiem pozytywnie. Ale z czasem zaczęło się pogarszać. Elżbieta zaczęła się marszczyć na widok Andrzeja. I jej głos zaczął nabierać drażniącego tonu.
Dlaczego znów, mówiła, musisz mi przyprowadzać tego chłopca. Ja na mojej dobrze płatnej pracy haruję pięć dni w tygodniu. A w weekendy chcę odpocząć zgodnie z prawem. A nie kręcić się wokół twojego Andrzeja z gęsimi krokami. Moją ukochaną Olę chciałabym zabrać do teatru na “Muchę-Cokotuchę”. A potem spokojnie czytać klasykę pod swoim kraciastym kocykiem. Rzucać herbatą z miętą. A z twoim źle wychowanym Andrzejem trudno mi cieszyć się tym ludzkim zajęciem. Musisz go nakarmić, posprzątać po nim, wymyślić mu jakieś zajęcia. A on będzie skakał po mieszkaniu jak dziki. I przewracał moje przytulne miejsce do góry nogami. Ola uczyć się jeszcze głupstw. Plamić moje rzeczy. Raz gramofon popsujesz, raz zjesz drogie kremy. I mojego staruszka kota Tymoszę zakłócasz swoim hałasem. Kot odmawia korzystania z kuwety. Zaczął rozpryskiwać na welwetowe zasłony. Ty znowu przyprowadzasz tego dziecka i uciekasz z domu, łamiąc głowę – to cię do pracy wezwali, to kumpel w kłopoty wpadł. A ja zostaję sama w zamieszaniu. Nie, nie przynosź tego twojego potomka tak często. Ten bałagan mnie do łez doprowadza. Ona, Andrzeju, ma swoją własną matkę, która co weekend przeżywa młodzieńcze lata z Andrzejem.
Marek, oczywiście, bardzo się zasmucał słysząc takie słowa. I był zły, robił skandale. Przecież przed ślubem Elżbieta zawsze uśmiechała się do Andrzeja szeroko. I często z nim szczebiotała. No, szczebiotała Elżbieta, nasze cukierki takie urocze. Niech Andrzeja chroni moją Olę przed nieszczęściami. Jak brat jednokrwisty. A ja zajmę się twoim Andrzejem, niech już nawet uczy się czytać sylabami i je babole.
A teraz Elżbieta mówi zupełnie odwrotnie – nie przynosź chłopca. A jeśli przyniesiesz, to sam go baw, na własną przyjemność.
Brak szacunku, czyli, jak mówi Bartek, jedno słowo: szkoda.
A przecież nie chciało się z nią rozwodzić, ale takie życie jest bardzo przykre. Bartek, oczywiście, postanowił nie reagować na niezadowolone miny. I kontynuował przyprowadzanie Andrzeja na stałe. Z myślą o przyszłej, najszczęśliwszej rodzinie. No, przecież Elżbieta nie złamie się, żeby nalać talerz zupu dziecku, wymusić uśmiech i poczytać mu książkę na dobranoc. No, przecież nie zmęczy się.