Arina zdała sobie sprawę, że podczas jej nieobecności ktoś bywa w mieszkaniu
W piątek Arina ma skrócony dzień w biurze. Ledwie zegar wybił koniec pracy, koleżanki chwyciły za torebki i pobiegły do domu. Arinę zawiódł komputer. Stara maszyna długo się wyłączała. W rezultacie młoda kobieta wyszła z biura jako ostatnia.
Mąż nie mógł jej odebrać z pracy. Szef zorganizował ważne spotkanie wieczorem. Andrzej musiał na nim być obecny. Szef bez niego w ogóle nie podejmuje żadnych decyzji. To oczywiście dziwne, ale Andrzejowi, zdaje się, nawet to odpowiada.
Arina zdecydowała się nie zamawiać taksówki, tylko pojechała autobusem i trochę pospacerowała po dzielnicy. Przez to do domu dotarła nieco później, niż planowała.
Gdy Arina weszła do mieszkania, wydawało jej się, że w przedpokoju czuć obcymi perfumami. Kobieta węszyła. Po sekundzie zapach ulotnił się, jakby go w ogóle nie było.
Arina z jakiegoś powodu rozejrzała się dookoła. Poza tym wszystko było jak zwykle, nic się nie zmieniło. Nawet nonszalancko zostawione przy lustrze duże złote kolczyki leżały na swoim miejscu.
— To na pewno nie złodzieje! — żartobliwie powiedziała na głos.
Po jakimś czasie zapomniała o wszystkim. Spokojnie wzięła prysznic, wysuszyła włosy i poszła podgrzewać kolację.
W lodówce zauważyła pustą już paczkę z parówkami. Jeszcze wczoraj była pełna, a dzisiaj zostało tylko pięć sztuk. Arinę zdziwiło, że mąż, zahaczając o dom, zjadł parówki, a nie lasagne i sałatkę krabową. To nie w jego stylu.
Jednak to jego prawo. Arina nakryła do stołu i zasiadła do kolacji. Andrzej wrócił późno, od jedzenia odmówił. Spotkanie odbyło się w restauracji i on dobrze się najeł. Żona nie dopytywała go o parówki.
Przez następny tydzień Arina kilkakrotnie zauważała drobiazgi, wskazujące na to, że pod ich nieobecność ktoś bywa w mieszkaniu. Raz pojawiały się krople wody w łazience, których rano nie było, innym razem flakony na półkach zmieniały położenie, a jej szczotka do włosów okazywała się leżeć na podłodze.
W weekend małżonkowie wyjechali za miasto. Wrócili dopiero wieczorem w niedzielę. Arina zaczęła wrzucać rzeczy do pralki i odkryła, że jest mokra. Ich z Andrzejem nie było przez dwa dni, a bęben wyglądał, jakby pranie zakończyło się niedawno.
— Andrzej, czasami mam wrażenie, że kiedy nas nie ma, ktoś bywa w naszym mieszkaniu, — zamyślona powiedziała Arina.
— Jak to? — zapytał mąż.
— Nie wiem, — odpowiedziała kobieta. — Ale mam takie odczucie.
Opowiedziała mężowi o dziwnościach w mieszkaniu, które zaczęła ostatnio zauważać.
— Zapasowe klucze leżą u moich rodziców. Ale po co mieliby jeździć do nas przez całe miasto? Żeby zjeść parówki i wyprać ubrania? U nich z pralką wszystko w porządku. To maksymalnie dziwne.
— Możliwe, — zgodziła się Arina.
Zamyślona potarła czoło.
— Arina, może ci się zdaje? — zapytał Andrzej. — Ostatnio wracasz zmęczona z pracy. To na pewno stres tak na ciebie wpływa.
— Nie wiem, — machnęła ręką Arina. — Ale ktoś korzystał z pralki.
— Arina, my z niej korzystaliśmy, — odpowiedział Andrzej.
— Przez dwa dni by wyschła, — nie dawała za wygraną.
Andrzej westchnął. Wracał z pracy później niż żona i wydawało mu się, że nic w mieszkaniu się nie zmienia.
— Podejrzewasz moją mamę? — zapytał mężczyzna.
— A kto jeszcze?
— Arina, kochana, ona wyjechała do przyjaciółki do innego miasta trzy dni temu. Fizycznie nie mogła skorzystać z naszej pralki. A ojciec tym bardziej. On woli oglądać telewizję niż prać ubrania czy gotować.
Arina znów zamyśliła się. Jeśli Helena Iwanowna rzeczywiście wyjechała, to nie mogła przyjść. Boris Wasiliewicz w ogóle nie widzi sensu w odwiedzaniu młodych. Nie dlatego, że jest wrażliwym ojcem. Po prostu mu wszystko jedno, jak żyje jego młodszy syn. Zresztą, starszy też.
Ale starszym, Sergiejem, może się chociaż pochwalić. Mężczyzna osiągnął duże sukcesy w stolicy. Dobrze zarabia, kupił nowe drogie auto, kupił mieszkanie. Boris Wasiliewicz nie przestaje powtarzać, jak szanuje Sergieja. Co do Andrzeja, to dla ojca jest nieudacznikiem.
Nie, młodszy nie prosi rodziców o pieniądze, nie jest bezrobotny, nie ma złych nawyków ani problemów z prawem. Nigdy nie sprawiał rodzicom kłopotów i nie sprawia ich teraz. Jeśli potrzebna jest pomoc, zawsze dzwonią do Andrzeja i on nie odmawia. Bo jest blisko, w tym mieście.
Andrzej ma dobrą pracę, samochód i remont w mieszkaniu, ale Boris Wasiliewicz nie uważa sukcesów drugiego syna za godne uwagi. Co więcej, ojciec uważa, że młodszy niczego nie osiągnął.
Następnego dnia Arina zauważyła, że jej balsam do włosów całkiem się skończył. Dokładnie pamiętała, że przed wyjazdem została połowa butelki.
— Andrzej, brałeś mój balsam? — zapytała kobieta.
— Nie, — odpowiedział mąż. — Znowu szukasz śladów “zielonych ludzików”?
— Została połowa, a teraz jest na dnie, — upierała się Arina.
Andrzej westchnął i z irytacją spojrzał na żonę. Jego niepokoiły jej dziwactwa. Mężczyzna był pewien, że w ich mieszkaniu nikt nie bywa. To po prostu niemożliwe.
Jeśli to złodzieje, to dlaczego nie biorą niczego cennego? Szampony i proszek – nie największe wartości w ich mieszkaniu. Jeśli to mama lub tata, to… czas wezwać dla nich lekarza. Po co dwóm nie młodyм ludziom jeździć przez całe miasto kąpać się w domu syna? Andrzej nie mógł znaleźć temu logicznego wytłumaczenia.
Próbował porozmawiać z Heleną Iwanowną, ale ta zapewni
ła, że ani razu nie przyszła do mieszkania bez zaproszenia. Boris Wasiliewicz nawet zakręcił przy skroni.
— Mówiłem ci, że od kobiet same problemy, — powiedział. — Ucz się od brata. On jest wolny i nikt mu mózgu nie robi.
Helena Iwanowna, słysząc te słowa, zasmuciła się. Andrzej machnął ręką i wyszedł z pokoju. Z ojcem nigdy nie udawało mu się prowadzić normalnego dialogu.
Wkrótce Arina zrozumiała, co stało się z jej odżywką. Znalazła jej ślady na kafelkach. Ktoś ją rozlał, a potem zatarł. Andrzej zapewniał, że to nie on. Ale jeśli nie on, to kto?
Podczas gdy Andrzej zastanawiał się, do jakiego lekarza się udać, by pomóc żonie, Arina z niepokojem oglądała mieszkanie. Zaczęła czuć się tutaj bardzo nieswojo.
Młoda kobieta obchodziła metry kwadratowe, dokładnie przeszukując wszystkie kąty. Nic interesującego nie udało się odkryć. Wydaje się, że jej paranoja ją oszukuje. Arina, jakby na chwilę się uspokoiła, ale już po kilku dniach znów natknęła się na dziwność.
Na przykład lustro w przedpokoju. Na nim pojawił się odcisk palca. Zbyt duży, by należeć do Ariny czy Andrzeja. Oboje mieli zgrabne palce.
— Andrzej, patrz, plama na lustrze!
Zawołała męża.
— Teraz nie będziesz ze mną dyskutować? To na pewno nie twój i nie mój odcisk, — powiedziała kobieta.
— Arina, mógł go zostawić ktoś z przyjaciół.
— Ostatni raz zbieraliśmy się półtora miesiąca temu. Sprzątałam dwa tygodnie temu. Nie było tu żadnej plamy, — odpowiedziała Arina.
— Kochana, może pójdziemy do lekarza? — zapytał na wydechu Andrzej.
Spojrzał żonie prosto w oczy. Arina zrozumiała, że mąż nie żartuje.
— Myślisz, że oszalałam? — zapytała.
— Nie, ale może masz natręctwo. Trzeba coś z tym zrobić, — odpowiedział Andrzej.
— Rozumiem, — obrażona odpowiedziała kobieta.
Była po prostu pewna, że jej się nie zdaje. Mąż Arinie nie wierzył. Zapisał ją do psychoterapeuty, który, uważnie wysłuchawszy, przepisał lekarstwo, które miało pomóc się uspokoić.
Ale Arinie nie było lepiej. Po prostu przestała dzielić się z mężem swoimi obserwacjami. Zamiast tego u kobiety dojrzał plan.
Kilka dni z rzędu wychodziła z pracy wcześniej. Tłumaczyła to chorobą męża. Szef poszedł jej na rękę. Arina przychodziła do domu wcześniej niż zwykle, pragnąc złapać nieproszonego gościa na gorącym uczynku, ale za każdym razem, obracając klucz w zamku, odkrywała tylko dzwoniącą pustkę.
Młoda kobieta zastanawiała się nad tym, co się z nią dzieje. Przybywszy do domu wcześniej niż zwykle już po raz czwarty, przysięgła sobie, że jeśli i dzisiaj wszystko będzie w porządku, uzna się za chorą.
Arina ostrożnie otworzyła drzwi. W łazience szumiała woda. Rzuciła okiem na półkę na buty. Andrzej jeszcze nie był w domu.
Robiąc krok, Arina nagle zauważyła cudze męskie buty. Nie, to na pewno nie jej mąż.
I nie ma u niej żadnej paranoi. Jest prawda, którą przed nią z jakiegoś powodu ukrywano. A teraz ona dowie się, co to jest.