Bałam się rozwodu, ponieważ w wieku 60 lat nie chciałam zostać sama i na ulicy. Jednak wszystko, co zaproponował mi mój mąż, to jednopokojowe mieszkanie na obrzeżach miasta.
Wiele osób nie rozwodzi się tylko dlatego, że nie chcą spędzić samotnej starości. Przez 40 lat żyliśmy z mężem dusza w duszę, wychowaliśmy dwie córki, trójkę wnuków. Pobraliśmy się po trzecim roku studiów. Wtedy to było normalne, początkowo pomagali nam rodzice, a potem sami budowaliśmy swoje życie.
Zawsze razem, w radości i smutku. Pracowaliśmy, budowaliśmy dom, wychowywaliśmy dzieci, a potem wnuki. Mąż zawsze dobrze zarabiał, ale ja nigdy, oprócz czasu urlopu macierzyńskiego, nie siedziałam w domu. Starałam się zdążyć ze wszystkim – pracować i utrzymywać porządek w domu. Byłam dobrą gospodynią, a córki tak nauczyłam.
Nie pamiętam, abyśmy kiedykolwiek poważnie się pokłócili. Zawsze było tak, że mąż był głową, a ja za nim, jak za murem. Dopóki córki mieszkały z nami, mieliśmy wspólne zainteresowania, ale odkąd córki wyszły za mąż i przeprowadziły się, z mężem zaczęliśmy się oddalać od siebie.
Mąż coraz częściej zaczął zostawać w pracy. Ciągle mówił, że ma problemy w firmie, które rozwiązuje. A potem jakby go ktoś podmienił. Stałam się dla niego niepotrzebna. Potem zaczęły dochodzić do mnie plotki, że mój mąż ma kogoś innego.
Kochanką okazała się 40-letnia rozwódka, sekretarka mojego męża. Wiedziałam o ich romansie, ale milczałam, bo rozumiałam, że mogę tylko pogorszyć sytuację. Cały nasz wspólny majątek mąż zaaranżował tak, że w razie rozwodu praktycznie nic by mi się nie dostało. Nigdy nie zwracałam uwagi na kwestie prawne, ponieważ zawsze ufałam mężowi.
Szczerym głosem mówię, że bałam się rozwodu, bo w wieku 60 lat nie chciałam zostać sama i na ulicy. Ale co miało się stać, stało się. Nie wiem, jak wpłynęła na męża ta kobieta, ale postanowił się z nią związać, a ze mną się rozwieść. Wszystko, co zaproponował mi mój mąż, to jednopokojowe mieszkanie na obrzeżach miasta.
Mąż długo się nie ociągał, ożenił się po raz drugi i przyprowadził tę kobietę do naszego domu. Dom, który budowałam przez wiele lat, w który włożyłam duszę, tak nagle stał się dla mnie obcy. Teraz w nim gospodaruje nowa żona mojego męża. Mogę przyjeżdżać tylko na działkę. Mąż powiedział, że mogę tam odpoczywać, ile potrzebuję.
Najgorsze jest to, że moje dzieci popierają męża, nie przestają z nim rozmawiać, wręcz przeciwnie, przychodzą do niego i jego nowej żony, z którą się zaprzyjaźnili. Uważam, że to czysta zdrada z ich strony. Ale rozumiem ich, trzymają się ojca, żeby nie stracić dziedzictwa.
A co mnie czeka? Póki co, nic dobrego nie przychodzi mi do głowy. Nie ufam nikomu.