Jak mój pies pomógł sąsiedzkiej dziewczynce uwolnić się od lekcji gry na skrzypcach
Miesiąc temu spotkałam sąsiadkę na klatce schodowej, i natychmiast zostałam zasypana jej pretensjami:
– Gdy jesteś w pracy, twój pies nie daje spokoju całemu domowi swoim wyciem!
Zdziwiłam się, skąd by to mój Max miał wyć, pies już trzeci rok świetnie zostaje sam w domu, radośnie wita mnie po pracy, wyprowadzam go rano i wieczorem na bieg obok roweru, po porannym „crossie” Max pochłania miskę jedzenia i kładzie się spać na pół dnia. A tu taki skandal.
Przeprosiłam sąsiadkę, choć podejrzewałam, że sprawa nie jest taka prosta. Sąsiadka miała opinię osoby kłótliwej, wszyscy starali się jej unikać. Jej mąż chodził jak na sznurku, było widać, że jest całkowicie pod butem swojej żony. Dzieci również chodziły nie tak jak inne w ich wieku, skacząc po dwie schody naraz, ale stąpały ostrożnie, jakby bały się rozzłościć swoją groźną matkę.
Max przywitał mnie jak zwykle, z psim entuzjazmem, podskakując do twarzy i próbując polizać mnie po policzku. Gdy się uspokoił, usiadłam i zapytałam:
– Co tu wyprawiałeś, gdy mnie nie było? Pani Ewa zrobiła mi awanturę!
Max winowajczo spojrzał na mnie, a potem odwrócił głowę w stronę ściany graniczącej z mieszkaniem sąsiadki, jakby to stamtąd pochodziły problemy.
Kiwnęłam głową:
– Tak, tam ona mieszka, wiesz wszystko. Odpocznij teraz proszę cicho, kiedy mnie nie ma, bo nas stąd wyrzucą!
Max przytaknął machnięciem ogona, zjadłam kolację, i poszliśmy na wieczorny spacer do parku.
Kilka dni minęło spokojnie, bez incydentów, ale oto wracając do domu w piątek, w doskonałym nastroju, bo przede mną były nie dwa, a trzy dni wolne, znowu dostałam reprymendę od sąsiadki:
– Ile można, prosiłam cię, a on wciąż wyje i wyje, ciarki przechodzą! Uspokój swojego psa, albo napiszę na policję, żeby go uśpić! Już pukałam do drzwi, ucichnie na minutę, a potem znów dach zrywa!
Milcząco skinęłam głową i otworzyłam drzwi. Max, winowajczo patrząc na mnie, nawet nie podskoczył, najwyraźniej słyszał krzyki sąsiadki. Pomyślałam, że może coś go boli, ale po dokładnym obejrzeniu psa, niczego niepokojącego nie stwierdziłam. Nos zimny i mokry, brzuch niebolący, uszy czyste, żadna kość nie utknęła w dziąsłach, wszystko w porządku.
W sobotę zrozumiałam, dlaczego mój zazwyczaj cichy Max wył. Około dziesiątej rano. Za ścianą, u sąsiadów, dało się słyszeć rozdzierające duszę dźwięki. W mgnieniu oka domyśliłam się – ktoś męczył skrzypce, wręcz znęcał się nad instrumentem. Max podskoczył i
zaczął cicho, zerkając na mnie, wyć, stopniowo zwiększając głośność. Oto co, ktoś z sąsiednich dziewczyn zaczął uczyć się grać na skrzypcach!
Izolacja akustyczna w naszych mieszkaniach pozostawiała wiele do życzenia, i rozdzierające dźwięki skrzypiec nie dawały spokoju ani Maxowi, ani mnie. W końcu pies nie wytrzymał i „zaśpiewał” tak, że na tle jego wycia skrzypce zaczęły blednąć. Nagle instrument ucichł, a zamiast niego usłyszałam przytłumione przekleństwa sąsiadki. Po skrzypcach ucichł także Max. Nastała błoga cisza.
Wyobraziłam sobie, co działo się w tygodniu, gdy lekcja muzyki trwała około godziny; rzeczywiście, można było zwariować, od skrzypiec i od wycia. Ale co robić? Nie można przecież wyrzucać psa z domu, a dzieciom sąsiadów trudno też czegoś zarzucić, uczą się muzyki, trzeba cierpieć, sąsiedzi!
Odpoczywszy oprócz soboty i niedzieli także w poniedziałek, z ciężkim sercem wyszłam do pracy, prosząc Maxa, by się nie denerwował, tylko wytrzymał, zostawiając mu jako bonus kostkę cukru.
Tydzień minął ze zmiennym szczęściem, raz udało mi się przejść nie spotkając Pani Ewy, innym razem znowu musiałam wysłuchiwać jej krzyków o wyciu psa. Ale w piątek, spotykając sąsiadkę w przedpokoju, obyło się bez kolejnej „lekcji”. Prawda, Pani Ewa nie przywitała się, przepłynęła obok w dumnej ciszy. Nie przejęłam się zbytnio. Wchodząc na trzecie piętro, gdy otwierałam drzwi, usłyszałam cichy głos za plecami. Odwróciłam się – przedo mną stała starsza córka Pani Ewy, Marta. Jak zawsze nieśmiało się uśmiechnęła, ale potem jej oczka zabłysły radością:
– Ciocia Agnieszka, wasz Max to świetny pies, teraz mama nie będzie mnie zmuszać do chodzenia na skrzypce, nie chciałam tego, a ona mnie zmuszała, mogę mu dać cukierek?
Rozśmiałam się:
– A więc o to chodzi! Dobrze, daj mu, tylko ostrożnie.
Max, doskonale rozumiejąc, o co chodzi, wsunął głowę przez drzwi i szybko złapał cukierek z rąk Marty. Dziewczynka znowu się zaśmiała i pogłaskała Maxa:
– Jesteś wspaniały, uratowałeś mnie przed muzyką!
Pies machnął ogonem, jakby mówiąc: proszę bardzo, do usług!
Od tego czasu sąsiadka ze mną już się nie wita, a Marta, gdy nadarzy się okazja, wciska Maxowi cukierki.