Jakie problemy? Babcie będą się kolejno opiekować, ja już porozmawiałem ze swoją matką, porozmawiaj ze swoją, i wszystko

Jesteśmy z Karolem w związku małżeńskim dopiero dwa lata. A tej wiosny nasza rodzina się powiększyła – urodził się nasz wspaniały chłopiec. Przed narodzinami dziecka mąż zachowywał się jak w okresie randkowania, zwłaszcza kiedy byłam w ciąży. Zupełnie nie przejmował się pracą domową, sam zaproponował, abym poszła wcześniej na urlop macierzyński, bo przecież ciężko jest chodzić do pracy będąc w szóstym miesiącu! Śmiałam się i odpowiadałam, że jeszcze mogę biegać, ale on w ogóle nie przyjmował moich żartów do siebie i nalegał, abym resztę czasu spędziła w domu, troszcząc się wyłącznie o przyszłe dziecko i siebie.

Byłam dumna, że mój mąż tak o mnie dba, chwaliłam się tym wszystkim moim przyjaciółkom, które po prostu mi zazdrościły i życzyły nam szczęścia. Pewnie nie wszystkie życzenia były szczere, byli i tacy, którzy po prostu zazdrościli, że Karol troszczy się o mnie jak o jajko.

Problemy w naszych relacjach zaczęły się, gdy nasz syn skończył zaledwie pół roku. Karol ogłosił to na małym rodzinym uroczystości z akcentem na “AŻ”. Początkowo nie zwróciłam uwagi na ten akcent, ale po kilku toastach wszystko się wyjaśniło, okazało się, że Karol tak się wyraził, ponieważ uznał, że czas na mnie, aby wrócić do pracy, nie ma sensu siedzieć w domu, trzeba spłacać kredyt hipoteczny, a sam ma trudności z uniesieniem ciężaru finansowego.

Zdumiona zapytałam go, kto w takim razie będzie z niemowlęciem, i co on będzie jeść, jeśli wrócę do pracy? Okazało się, że tata naszego malucha miał na wszystko odpowiedź:

“Jakie problemy? Babcie będą się kolejno opiekować, ja już porozmawiałem ze swoją matką, porozmawiaj ze swoją, i wszystko. A co do karmienia – przecież są pełne sklepy dziecięcych mieszanek, wymieszasz i gotowe, teraz wiele osób nie skupia się na karmieniu piersią!”

Tak więc mąż już wszystko za mnie zadecydował, zarówno kto będzie się opiekować dzieckiem, jak i co ono będzie jeść. Najbardziej zaskakujące, że do niego nie docierały najprostsze argumenty, że dziecko przynajmniej do dwóch lat powinno być z mamą, a nie z babciami, że mleko matki nie zastąpi żadna, nawet najwspanialsza mieszanka, że sama jeszcze nie jestem gotowa wrócić do pracy i angażować się na pełnych obrotach w napięty grafik naszej firmy. Mąż na wszystko odpowiadał, że nic złego się nie stanie, wszystko samo się ułoży, jakby mowa była nie o jego synu, a o jakimś obcym dziecku.

Do wspólnego mianownika nie doszliśmy, obecnie w naszym domu trwa “zimna wojna”, podsycana telefonami teściowej z pytaniami, kiedy wreszcie wrócę do pracy. Ona też jakoś uważa za normalne zostawienie dziecka na opiekę babciom, chociaż sama zajmowała się moim przyszłym mężem

do trzech lat, i dopiero wtedy łaskawie pozwoliła mu iść do przedszkola, a sama – wróciła do pracy.

Nie wiem co robić. Próbuję nadal dotrzeć do męża, przynajmniej do jego ojcowskich uczuć, ale na razie bez skutku…