Kiedy córki wyjechały w świat, teściowa skupiła się na swoim synu, teraz widuję męża może godzinę dziennie
Mój mąż ma dwie starsze siostry. Gdy w rodzinie pojawił się chłopiec, rodzice podzielili się obowiązkami wychowawczymi – córkami zajmowała się matka, a synem – ojciec.
Aleksandra Sergiejewna, moja teściowa, jest specjalistką od języków obcych. To wielka dama. Mówię to bez ironii; przez wiele lat pracowała jako tłumaczka w dużej firmie, odbyła wiele podróży służbowych z kierownictwem i zarabiała bardzo przyzwoite pieniądze. Nawet teraz, czasami prosi się ją o pomoc, hojnie opłacając „zakłócenia” emerytki, gdy młode, długonogie tłumaczki nie dają sobie rady.
Do takich sukcesów teściowa doszła nie od razu, zaczynała jako zwykła nauczycielka angielskiego, potem zaczęła uczyć niemieckiego i francuskiego, równocześnie pracując jako korepetytorka, a ostatecznie stała się profesjonalną tłumaczką.
Oczywiście postanowiła również uczynić ze swoich córek poliglotki, zmuszając dziewczynki od wczesnego dzieciństwa do wkuwania słów i wyrażeń i odmawiając komunikacji z nimi, jeśli rano dziecko nie przywitało się z mamą w języku, który miał obowiązywać tego dnia. Z każdym rokiem siostry coraz głębiej zanurzały się w wir języków, wkuwały lekcje matki i po prostu nie mogły oderwać głów od podręczników. Starsza, Natalia, bardzo chciała malować, ale matka była bardzo sceptycznie nastawiona do malowania, zabraniając córce zajmować się „nieperspektywiczną” działalnością. Młodsza, Anna, wolała sport, ale i tutaj wtrąciła się matka, mówiąc, że nie ma sensu ścigać się po stadionie, by potem otrzymać dyplom! Tak wychowywały się pod uważnym okiem matki w nauce języków obcych.
Intensywne zajęcia przyniosły rezultaty, i Natalia, i Anna, kończąc szkołę, swobodnie posługiwały się trzema językami, ale w duszy czuły nieskończoną nienawiść do całej tej obcości. Anna, bardziej uparta, uciekła z domu (dosłownie) zaraz po ukończeniu studiów językowych. Mając paszport zagraniczny, osiedliła się w Niemczech, znalazła tam Niemca, wyszła za niego za mąż i w ogóle zapomniała, co to rodzina. Wieloletnia presja matki wytworzyła u niej trwałą odporność na kontakt z nią. Do tej pory Anna nawet nie dzwoni, chociaż minęło już wiele lat, sama stała się matką. Koresponduje tylko z Włodzimierzem, swoim bratem i moim mężem.
Starsza córka, Natalia, pracując w szkole, także wyjechała, do Włoch. Nie ułożyło jej się z małżeństwem, pracuje jako pokojówka w jakimś eleganckim hotelu, gdzie nawet pokojówki muszą znać kilka języków, aby komunikować się z klientami.
Włodzimierzowi w dzieciństwie poszczęściło się najbardziej. Jego ojciec, mający zupełnie inny charakter niż jego żona,
był stolarzem. Syna nauczył swojego trudnego rzemiosła bez presji, zainteresował Włodzimierza, który poszedł nawet dalej niż ojciec, opanowując nowoczesne maszyny, które umożliwiają tworzenie wzorów 3D na frontach szaf, komód i innych meblach. Wraz z ojcem odłączyli się od pracodawcy, założyli własną małą spółdzielnię, ale szybko zaczęli się rozwijać i dzięki ekskluzywnym ofertom, nacisk w ich produkcji był nie na ilość, a na jakość i oryginalność. Klienci ustawiali się w kolejce po drewniane meble, cena pracy, w porównaniu z płytą wiórową „makulaturą”, była znacznie wyższa, a kompetentne podejście i ciągła modernizacja parku maszynowego pozwalały radzić sobie z dość wysoką konkurencją na rynku.
Ojciec mojego męża zmarł wcześnie, miał problemy z sercem, i z ich rodziny blisko siebie zostali tylko Aleksandra Sergiejewna i Włodzimierz.
My w tym czasie byliśmy już żonaci pięć lat, urodziły się nasze bliźniaki – Iwan i Maria. Pieniędzy wystarczało, i dopóki teściowa aktywnie pracowała, wszystko było w porządku – nie wtrącała się w naszą rodzinę, nawet się obrażałam, bo babcia zupełnie nie interesowała się wnukami, była zajęta sobą i czasami wpadała do syna, zazwyczaj żeby go tylko powitać z okazji urodzin. Teściowa uważała swój status tłumaczki za bardzo wysoki, chociaż moim zdaniem to praca papugi, niczego od niej nie wymagano oprócz ciągłego powtarzania czyichś fraz, tylko w innym języku.
Ale oto tłumaczka zatęskniła za spokojem. Do tego stanu Aleksandra Sergiejewna postanowiła dojść we własnym domu na wsi. Środki na jego budowę miała, brakowało tylko „kierownika budowy”. Łatwo rozwiązała ten problem, „mianując” na tę funkcję swojego syna. Sama nie chciała komunikować się z budowniczymi, elektrykami, hydraulikami, to nie był jej poziom ludzi, nie można było jej w tym przekonać, korona tłumaczki, która włada sześcioma lub siedmioma językami, świeciła na głowie teściowej diamentami, nie pozwalając nawet zbliżyć się do jej posiadaczki zwykłym śmiertelnikom.
Myślę, że doskonale rozumiecie, co to znaczy zbudować dom na pustym kawałku ziemi. To przede wszystkim – czas. Gdy mąż powiedział mi, że będzie, tak się wyraził, „pomagać” mamie przy budowie, zdębiałam:
– A kiedy będziesz żył? Przecież z dziećmi cię nie zobaczymy, jak tylko zaczniesz z budową, to już się z tego nie wygrzebiesz!
Ale mąż był bardziej optymistyczny, poza tym jako syn, czuł, że po prostu musi pomóc swojej matce:
– Kasiu, nie gniewaj się, kto jak nie syn pomoże matce, sama by tego nie udźwignęła, a dom zbudują w sześć-siedem miesięcy, już rozmawiałem z budowniczymi.
Tak zaczęły się nasze problemy. Włodzimierz, oprócz swojej firmy meblowej, ciągnął na sobie wszystkie organizacyj
ne kwestie budowy, a było ich mnóstwo. Ponadto, przebiegli budowniczowie wymagali ciągłej kontroli, dzień męża zaczynał się na budowie i kończył na niej. Wracał do domu całkowicie wyczerpany, nie miał czasu zająć się dziećmi, nie mówiąc już o mnie, czasami po prostu zasypiał przy stole.
A teściowa, jakby nie rozumiała, że taki wysiłek dla syna to za dużo, jeszcze nie dawała mu spokoju w weekendy swoimi niekończącymi się telefonami.
Budowlańcy dotrzymali słowa – dom stanął po siedmiu miesiącach. Ale to była dopiero wierzchołek góry lodowej. Stała tylko skrzynka pokryta dachem. Zostało „tylko trochę” – prace wykończeniowe i projektowanie krajobrazu. To zajmie jeszcze mniej więcej tyle samo czasu, a może nawet więcej.
Wczoraj, w niedzielę, znów dzwoniła teściowa. Z rozmowy z Włodzimierzem zrozumiałam, że meble do tego domu też będzie robił on. Po rozmowie z „klientką” mąż wyraźnie się załamał – żądania matki były gigantyczne, trzeba było odkładać wszystkie plany produkcyjne i przesuwać terminy zamówień, aby wszystko zrobić tak, jak chciała teściowa. Włodzimierz siedział w rozterce, nie wiedząc, co robić. Już nie miałam serca drążyć tematu i mówić, że oprócz wszystkiego innego, na pewno teściowej jeszcze zachce się coś zmienić, przerobić i dodać.
Jeśli mąż nie wie, co robić z zamówieniami matki, ja nie wiem, jak wyjść z tego wszystkiego cało, ciągła nieobecność Włodzimierza w domu, powstała z tego powodu alienacja z dziećmi i ze mną już mnie męczy, a jak znaleźć sposób na teściową – nie wiadomo. Taka właśnie jest ta tłumaczka…