Mam 55 lat i mieszkam w mieszkaniu ze swoją 25-letnią córką. Uważam, że mieszkanie jest moje, bo odziedziczyłam je po moim ojcu. Jednak córka nie chce wyfrunąć z rodzinnego gniazda, wręcz przeciwnie, zamierza się pobrać i sprowadzić do naszego mieszkania swojego przyszłego męża. Bardzo mi się to nie podoba, ale nie wiem, co robić
Wiele kobiet w moim wieku cierpi, bo nie potrafią znaleźć wspólnego języka z ich synowymi. To jeszcze jakoś można zrozumieć, ale ja mam problemy z własną córką.
Mam 55 lat i mieszkam w mieszkaniu ze swoją 25-letnią córką Ireną. Coraz częściej dochodzi między nami do nieporozumień. Zawsze jej powtarzam:
– Dopóki mieszkasz w moim mieszkaniu – będziesz żyć według moich zasad! Tu ja rządzę, i moje słowo jest prawem! Nie podoba się – drzwi są tam! Idź i wtedy zarządzaj swoim życiem.
My z córką – dwie współwłaścicielki naszego dwupokojowego mieszkania na równych prawach. Mieszkamy każda w swoim pokoju, obie pracujemy, płacimy za mieszkanie po połowie, żywimy się osobno, tak wyszło. Mimo to, między nami regularnie dochodzi do głośnych nieporozumień, tak że wszyscy sąsiedzi słyszą – aż wstyd przed ludźmi.
Rozumiem, że najlepszym rozwiązaniem dla nas obu byłoby mieszkanie osobno, ale zamiana na dwa pełnowartościowe mieszkania bez strat jest niemożliwa, a na dopłatę ani ja, ani córka nie mamy pieniędzy.
Ogólnie uważam, że to mieszkanie jest moje, bo dostałam je od mojego ojca. Przeprowadziliśmy się tutaj, gdy Irena miała trzynaście lat. W wieku nastoletnim córka oczywiście mnie słuchała i żyła według moich zasad. W sobotę obowiązkowo sprzątała generalnie od rana, zapraszała do domu tylko tych, którzy mi się podobali, i tylko wtedy, gdy ja pozwalałam, godziła się z dywanem na ścianie w swoim pokoju itd.
Teraz Irena ma już dwadzieścia pięć lat i oczywiście chce żyć na własnych warunkach. Wracać do domu, kiedy chce, sprzątać, kiedy uważa za stosowne, zapraszać do domu przyjaciół…
– Chcesz niezależności – wyprowadź się! Mieszkaj osobno! – nie raz mówiłam córce.
– A dlaczego ja mam się wyprowadzać? – oburza się Irena. – To mój dom! Za mieszkanie płacę sama! Od nikogo nie biorę ani grosza od wielu lat! Żywimy się osobno! Jestem dorosłą osobą! A w końcu, jestem właścicielem takim samym jak ty!
Tak więc żyjemy – spokoju w naszej rodzinie nie ma. Uważam, że córka już dawno powinna iść na swoje. Większość z nas kiedyś zaczynała od zera, mieszkała w akademikach, zarabiała i stawała na nogi.
Ja też tak miałam. Gdy ojciec Ireny odszedł ode mnie z dzieckiem, mieszkałam w wynajętych mieszkaniach, radziłam sobie, jak mogłam. I nawet nie przyszło mi do głowy wracać do rodziców i rościć pretensje do ich mieszkania. Dopiero gdy ojca nie było, jego mieszkanie zostało mi i córce, jak się okazało.
Jestem przekonana, że roszczenia do mieszkania, w którym mieszkają rodzice, są niewłaściwe! Czyli można, oczywiście, ale wtedy nie należy uważać się za dorosłą, niezależną i samodzielną osobę!
Ale Irena stale daje mi do zrozumienia, że nie tylko ja jestem tutaj gospodynią. I nie uważa za stosowne się gdzieś przepychać, coś wymyślać – uważa, że ma własne mieszkanie!
Ostatnio zupełnie mnie zaskoczyła i powiedziała, że spodziewa się dziecka. Najprawdopodobniej dziecko, a także zięć, którego bardzo nie lubię, przyjdzie tutaj, do mojego mieszkania. Nawet nie wyobrażam sobie, jak będziemy żyć.