— Mam wystarczająco pieniędzy, więc niczego zmieniać nie chcę!

Mój mąż zarabia niewielką pensję i nie chce nic zmieniać. Podoba mu się praca, która sprawia mu przyjemność, a poziom finansowego zabezpieczenia go nie interesuje. Nie widzi problemu w tym, że zarabia mało. Mówi, że jemu pieniędzy wystarcza, a jeśli mnie nie – to już moje problemy. Ale mam dość ciągnięcia na sobie całej rodziny.

Nie mogę powiedzieć, że żyjemy na granicy ubóstwa. Mamy mieszkanie, które podarowali mi rodzice. Remont był robiony dawno temu — przydałoby się odświeżenie. Nie mamy samochodu, chociaż prawo jazdy też nie. Rzadko pożyczamy pieniądze — staramy się przeżyć na własne.

Zajmuję kierownicze stanowisko. Ostatnio pracuję zdalnie, ponieważ wszystkie procesy są zautomatyzowane. Oczywiście, czasami muszę przyjechać do biura i nadzorować podwładnych. Ponadto mam dwie dodatkowe prace, więc w ciągu miesiąca zbiera się spora suma.

Ale wszystkie pieniądze idą na życie, ponieważ pensji męża nie widzę. Wydaje je na dojazdy i obiady. Wszystkie inne wydatki muszę pokrywać sama. Za to jego praca mu się podoba — nie musi się wysilać.

Mąż dostał tę pracę, gdy był jeszcze studentem. Przez te wszystkie lata niewiele posunął się po drabinie kariery, ponieważ nie wykazywał żadnej determinacji ani ambicji. Pensja wzrosła o kilka tysięcy od momentu zatrudnienia. To są grosze, biorąc pod uwagę dzisiejsze ceny.

Czym zajmuje się mój mąż? Pomaga kolegom rozwiązywać problemy z komputerem. Ponieważ wszyscy tam są w podeszłym wieku, słabo znają się na tej nowoczesnej technologii. Pomoc jest rzadko potrzebna, więc w większości czasu mąż po prostu przesiaduje w biurze lub gra w gry komputerowe. Czasami jest wzywany, gdy jest jakaś drobna awaria sprzętu. Nie wiem, dlaczego nadal trzymają go na takim stanowisku, według mnie to zupełnie niepotrzebne.

Gdy zaczęliśmy mieszkać razem, byłam pewna, że będzie awansował w pracy. Ale mąż miał swoje plany. Płynął z prądem i chyba liczył tylko na mnie.

Teraz mamy wiele wydatków. Potrzebny jest remont kapitalny, bo kosmetyczny nie uratuje sytuacji. Ściany kruszą się, płytki odpadają, laminat się podnosi. Mąż tylko mruczy i nic nie robi. Wydaje się, że nie rozumie, że to nie moja zachcianka, ale konieczność. Mówi, że go wszystko satysfakcjonuje. I że ma wystarczająco pieniędzy, więc niczego zmieniać nie zamierza.

A co zrobimy, gdy pójdę na urlop macierzyński? Umierać z głodu? Ale mąż uważa, że jego pensji nie wystarcza nam tylko dlatego, że wydaję za dużo pieniędzy na bzdury. Wyobrażacie sobie? Czyli remont to też „bzdura”.

Chyba w mojej sytuacji jest tylko jedno wyjście — rozwód. Ale chcę dziecka, bo czas nagli. Samotne wychowywanie dziecka nie wchodzi w grę, a czekanie na księcia z bajki w moim wieku nie ma sensu. Co robić?