Mąż uparcie ignorował wszystkie święta i zostawiał mnie bez prezentu, dopóki sama nie zaczęłam je sobie dawać i, przyznaję, życie stało się o wiele łatwiejsze. W końcu dla kobiety bardzo ważne jest, by czuć się kochaną i pożądaną, ale najważniejsze, moim zdaniem, jest kochać samą siebie

Mam 36 lat, mój mąż jest w moim wieku. Nasz związek zaczął się jeszcze w szkole średniej. Jesteśmy małżeństwem już też dosyć długo, ponad dziesięć lat. Oczywiście, na początku naszej relacji było różnie: kłóciliśmy się, godziliśmy, ale zawsze staraliśmy się zachować rodzinę.

Po tylu latach związku i małżeństwa romantyzm już dawno przepadł. Mąż przestał dawać mi prezenty na Walentynki i 8 marca. Nie, nie zostawił mnie całkowicie bez uwagi, ale teraz mówię o jakichś właśnie romantycznych niespodziankach, małych przyjemnościach, których na początku naszego związku było dużo. Początkowo bardzo mnie to smuciło.

– Po co wydawać pieniądze na te niepotrzebne rzeczy? Kwiaty zwiędną, a cukierki czy czekoladę i tak ci kupię – mówił mi mąż za każdym razem, gdy zasugerowałam, że oczekuję bukietu kwiatów lub coś w tym stylu jako prezent na jakieś święto.

Tak trwało kilka lat z rzędu i to bardzo mnie smuciło. Olej do ognia dolewały moje koleżanki z pracy. Pracuję w żeńskim kolektywie, więc po takich świętach jak 14 lutego czy 8 marca temat prezentów był dyskutowany z wyjątkową pasją.

– Mąż podarował mi kolczyki! Takie piękne, prawie zwariowałam! – wykrzykiwała jedna.

– A mój podarował mi zestaw kosmetyków, którego od dawna chciałam – chwaliła się inna.

Słuchając opowieści koleżanek, zawsze czułam się jeszcze gorzej. Kończyło się na tym, że sama się nakręcałam, wracałam do domu smutna i czasami nawet dochodziło do kłótni z mężem.

Nie jestem skandalistką, zawsze staram się łagodzić ostre kąty i unikać skandali, ale gdy koleżanka opowiada o pięknym bukiecie, który jej podarował młody mąż lub chwali się nowymi ozdobami, bardzo mi smutno, że ja w ogóle nie dostaję praktycznie żadnych prezentów ani uwagi.

Natychmiast czuję się jakby niepełna i zaczynam się zastanawiać, czy w ogóle jestem dla mojego męża ważna.

Przecież nie proszę o jakieś nadprzyrodzone drogie prezenty, byłabym szczęśliwa, gdybym dostała mały bukiet kwiatów lub pudełko czekoladek na walentynki. Ale mąż uparcie tego nie rozumiał. Jest bardzo skąpy na komplementy, uważa kwiaty za marnotrawstwo pieniędzy, chociaż wie, że bardzo je lubię.

Zresztą, zarabiamy z nim mniej więcej tyle samo, cały budżet rodzinny dzielimy na pół. Mieszkanie, samochód, działka – wszystko to zostało kupione razem w małżeństwie.

Pewnego razu miałam tego dość. Wiele razy próbowałam z nim rozmawiać, dawałam mu aluzje, mówiłam o tym wprost, ale to nie pomagało. Każda kobieta zgodzi się, że brak romantyzmu i uwagi zawsze źle wpływa na relacje.

W zeszłym roku na Walentynki nie doczekałam się nawet prostej życzenia słownie.

– Och, przecież jesteśmy razem tyle lat, to już nie nasze święto – powiedział mi mąż rano zamiast życzeń.

W tym momencie mój cierpliwość się skończyła. Poszłam do sklepu i sama kupiłam sobie bukiet 13 pięknych czerwonych róż. W domu mąż otworzył usta ze zdziwienia.

W odpowiedzi na oburzenie powiedziałam, że to mój prezent dla siebie na walentynki. Coś mi strzeliło do głowy i zrozumiałam, że trzeba kochać siebie najbardziej na świecie, wtedy i inni ludzie będą do ciebie tak samo podchodzić.

Powiedziałam mężowi, że także na 8 marca kupię sobie bukiet kwiatów, sama siebie pocieszę prezentem, jeśli mój mąż nie pali się do tego.

Jak dziwnie, wystarczyło raz kupić sobie luksusowy bukiet, mąż się obudził i tego samego wieczoru zmienił swoje podejście do “niepotrzebnych wydatków”. Przyniósł mi bukiet kwiatów. Powiedział, że jeśli dla mnie to tak ważne, to częściej mi je będzie dawał. Chyba mu było wstyd.

Myślę, że postąpiłam słusznie. Teraz mąż częściej mnie rozpieszcza jakimiś małymi niespodziankami i uwagą, relacje stały się cieplejsze i jeszcze silniejsze.