Nie będę gotować ani sprzątać, ponieważ wasz syn wymaga ode mnie ciągłej pracy. Teściowa ze zdumieniem uniosła brew, słysząc te słowa

— Mmm, jakie to pyszne! — Andrzej z widoczną przyjemnością zabrał się za jedzenie przygotowane przez matkę.

Alina tylko się uśmiechnęła. Ostatnio przyzwyczaiła się do tego, że syn często wpada do niej na kolację po pracy, więc starała się gotować jego ulubione dania i robić większe porcje.

Andrzej, trzydziestoletni prawnik, był już kilka miesięcy po ślubie. Jego żona, Ania, była od niego młodsza o pięć lat i pracowała jako kosmetolog. Alina polubiła wybór syna, Ania była miłą, zadbana dziewczyną, a młodzi wzięli ślub z wielkiej miłości. Mieszkali osobno, w swoim domu, nie zapominając od czasu do czasu odwiedzać Aliny.

Ogólnie wszystko układało się nadzwyczaj dobrze.

Ale dziwne było to, że ostatnio Andrzej przyzwyczaił się do codziennego obiadowania po pracy u matki.
Alina nie miała nic przeciwko i nawet była zadowolona (żyła sama, a wizyty syna umilały jej wieczory), ale wydawało jej się nieco dziwne, że niedawno poślubiony Andrzej nie spieszy do młodej żony. Początkowo myślała, że tęskni za nią, jeszcze nie oduczywszy się domu rodzinnego.

Potem myślała, że mają z Anią jakąś przeciągającą się kłótnię lub inne rodzinne nieporozumienia. Ale żadnych innych oznak takiego obrotu spraw nie było, po kolacji Andrzej zawsze spieszył się do domu i wyglądał na całkiem zadowolonego. Alina postanowiła nie martwić się na zapas.

Andrzej z apetytem zajadał się pilawem z barbaryską — jednym z firmowych dań Aliny.

— Mmm, jakie to pyszne, — powtórzył i odchylił się na oparciu krzesła, wycierając usta serwetką.

— Dodać ci? — zaproponowała Alina.

— Nie, dziękuję. A wiesz co… Mam, może dasz mi trochę do pojemnika? Wezmę jutro do pracy.

— Jasne, kochanie, — Alina wstała i zaczęła szukać wolnego pojemnika w szafkach.

— Wiesz co — mam pomysł! — dodał Andrzej z nagle rozświetlonym entuzjazmem. — A właściwie to prośbę. Czy mogłabyś gotować więcej, a ja bym zabierał ze sobą? W pracy fatalnie karmią, mówiłem ci, pamiętasz? Mogę ci przynosić produkty, jakie będą potrzebne…

— Dawaj, przestań, to dla mnie tylko przyjemność, — machnęła ręką Alina. — Ach, smakoszu mój, czyżby cię żona wcale nie karmiła? Zawiniłeś i teraz jesteś na samowystarczalności? — zażartowała i zaśmiała się.

Ku jej zdziwieniu, Andrzej nie dołączył do śmiechu, tylko zrobił smutną minę.
— No karmi, oczywiście, — odpowiedział ponuro. — Ale co z tego? Tak samo Ania mogłaby nie gotować, bo jej gotowanie jest absolutnie niejadalne. Nie, nie myśl, że proszę ją o jakieś kulinarne arcydzieła, ale nawet najprostsze, najbardziej podstawowe potrawy wychodzą u niej niesmaczne. Za każ

dym razem się martwi, oczywiście, a ja muszę się ratować pierożkami.

Już nie mogę patrzeć na te pierożki, dlatego przyjeżdżam do ciebie po normalne domowe jedzenie.

— Mogłabym jej coś poradzić, pomóc, nauczyć w końcu, — zaproponowała Alina.

— To nic nie da, — machnął ręką Andrzej. — Mówię jej, że makaron trzeba wrzucać do wrzącej wody, ona: „Tak, zrozumiałam”, a następnego dnia zapomina. Nie, mam, po prostu nie jej to. Nie dane człowiekowi — i wszystko. Tak bywa. No dobra, lecę! Jeszcze raz dziękuję!

Po odejściu syna Alina zastanawiała się.

Historia opowiedziana przez Andrzeja wydawała się jej mało przekonująca, bo pamiętała, że jeszcze na weselu usłyszała od babci Ani, że ich rodzina to pokoleniowi kucharze prawie od czasów cara Grocha. Było mało prawdopodobne, aby wychowana w takiej rodzinie Ania nie tylko nie miała zdolności do gotowania, ale nawet nie nauczyła się przygotowywać choćby najprostszych dań. Dziwne, bardzo dziwne.

Alina postanowiła przeprowadzić własne dochodzenie.

Już od wesela Alina miała doskonałe stosunki z rodziną swojej synowej. Znalazła kontakt babci Ani, tej samej, która mówiła jej, że ich rodzina to pokoleniowi kucharze, i zadzwoniła z pretekstem dowiedzenia się przepisu na jeden z niełatwych do przygotowania ciast. Babcia od razu odpowiedziała i z radością podzieliła się przepisem.

Potem jeszcze trochę porozmawiały o tym i owym. Alina starannie utrzymywała rozmowę na temat gastronomiczny i pod koniec rozmowy, jakby mimochodem, zapytała o kulinarnych osiągnięciach Ani przed ślubem.

— Aneczka? — zapytała babcia. — Jaka utalentowana dziewczyna! Świetnie gotuje! Może przygotować nawet najbardziej skomplikowane danie. Jej mięso po francusku — palce lizać! Wiecie, ona uczyła się na kucharza, ma najwyższy stopień, nasza dziewczynka! I dlaczego tylko poszła na kosmetologię?

Mogłaby teraz pracować jako szefowa kuchni w jednej z najlepszych restauracji w Warszawie! Ale tak to już jest — uparta!

Alina podziękowała babci Ani i odłożyła słuchawkę. Szczerze mówiąc, ta rozmowa nic nie wyjaśniła, tylko więcej zamętu wprowadziła. Jedno było jasne: Ania potrafi gotować i robi to znakomicie, ale z jakiegoś powodu nie chce gotować właśnie dla Andrzeja. Przyczyna tego pozostawała dla Aliny zagadką. Ale postanowiła wszystko wyjaśnić.

***

Kilka dni później synowa sama zadzwoniła do Aliny. Ania bardzo prosiła teściową o przysługę: jeśli to możliwe, przychodzić do nich do domu i pomagać w gotowaniu, ponieważ nie wyrabia się i nie umie tego robić.

— Alino, nie wyobrażasz sobie, jak się męczę w pracy, — powiedziała Ania. — Po prostu nie mam sił wieczorami gotować kolację, a i tak wychodzi ona tak sobie, jeśli być szczerym. A Andrzejowi tak smakuje twoje gotowanie. Ratuj, proszę cię!

Możliwe, że Andrzej opowiedział jej o swojej rozmowie z matką, a może Ani

po prostu znudziło się, że mąż co wieczór wraca do domu późno. Wiedząc o kulinarnym talencie synowej, Alina nie wspomniała jej o tym i chętnie zgodziła się, widząc możliwość rozwiązania zagadki na miejscu.

Od tego dnia Alina zaczęła odwiedzać młodych każdego wieczoru i pomagać synowej w gotowaniu. Dokładniej mówiąc, gotowała sama, a Ania, jeśli już pomagała, to bardziej przeszkadzała.

— Idź odpocznij, droga, dalej zajmę się sama, — zwykle mówiła Alina, a synowa opuszczała kuchnię.

Tak czy inaczej, Andrzej był bardzo zadowolony, a jego żona, wydaje się, odetchnęła z ulgą. Teraz jedli razem, we troje.

Przez cały ten czas Alina uważnie, kątem oka, obserwowała synową. Ania, oczywiście, bardzo się starała udawać niezdarną, ale jej demonstracyjna nieporadność nie mogła oszukać bystrego oka teściowej. Sposób, w jaki trzymała nóż, jak kroiła warzywa, jak mimowolnie podwijała rękawy — wszystko zdradzało w niej profesjonalnego kucharza. Znaczyło to, że babcia nie bezpodstawnie chwaliła wnuczkę.

Zagadka stawała się coraz ciekawsza.

Alina również zauważyła, że reszta gospodarstwa domowego jest prowadzona byle jak. Mokrego sprzątania w mieszkaniu nie robiono już od nie wiadomo kiedy, w kątach i na półkach książkowych gromadził się kurz, a ogólny nieporządek powoli narastał.

Ania zazwyczaj wracała z pracy późno, prawie jednocześnie z mężem, i była tak wyczerpana, że starczało jej sił tylko na mycie naczyń i pranie co drugi dzień, a czasami nawet rzadziej.

Jakby czytając myśli teściowej, Ania poprosiła ją o pomoc również w sprzątaniu.

— Rozumiesz, ja naprawdę nie zdążam ze wszystkim! Po pracy nie mam już sił na nic. Pracują mnie tam jak konia! — narzekała synowa.

Alina zmuszona była zgodzić się — nie można przecież pozwolić, by mieszkanie zarosło kurzem i pajęczynami!

— Ojej, dziękuję ci, jestem ci tak wdzięczna! Tak nam pomagasz! — Ania objęła teściową, a ta zdziwiona uniosła brew.

Alina doprowadziła do porządku mieszkanie młodych: umyła podłogi, odkurzyła zasłony i meble, przetarła półki. Mieszkanie lśniło czystością. Teraz teściowa każdego dnia, oprócz gotowania, zajmowała się jeszcze pilnym utrzymaniem tej czystości. Przed synem oczywiście nie afiszowała się, że to jej zasługa, i nadal przyglądała się synowej.

***

Po dwóch tygodniach Alina wybrała moment, gdy Andrzeja nie było w domu, i podeszła do synowej z twardym zamiarem wyjaśnienia, o co w końcu chodzi. Ania po raz kolejny usiłowała spalić kotlety i kątem oka zerkała na teściową, kiedy ta zauważy.

— Aniu, musimy porozmawiać, — powiedziała bez ogródek Alina.

Synowa spojrzała na nią z niezrozumieniem.
— I zdejmij patelnię z ognia, no proszę cię, — zmęczona pow

iedziała teściowa. — Dosyć już tej komedii. Powiedz, o co chodzi?

— Jakiej komedii? O co ci chodzi? Nie rozumiem, — zdziwiła się Ania, ale patelnię pośpiesznie zdjął z kuchenki.

— Aniu, przestań udawać! — surowo zbliżyła się do niej Alina. — Ja też cię nie rozumiem. Doskonale wiem, że umiesz gotować, i to jak umiesz. Kucharz najwyższego stopnia, między nami. Rozmawiałam z twoją babcią. A i to, jak się poruszasz w kuchni, zdradza cię z nawiązką, mam przecież oko wprawione. Więc o co chodzi?

Ania westchnęła:

— Myślałam, że mi dobrze wychodzi udawać nieudolność w kuchni.

— No może Andrzeja udało ci się nabrać. Ale mnie nie, — uśmiechnęła się teściowa.

Synowa zdjęła fartuch i usiadła na krześle. Alina usiadła obok.

— Alino, rozumiesz, ja naprawdę bardzo się męczę w pracy, i w tym nie udaję, — żal było słuchać Ani. Twarz jej zbledła, i z westchnieniem oparła głowę na ręce. — I dlaczego ja poszłam na kosmetologię? Nie lubię tej pracy, nie czerpię z niej żadnej przyjemności. Chcę, choć to może brzmieć śmiesznie, zajmować się domem, gotować mężowi najlepsze dania na świecie, opiekować się dziećmi… kiedyś. Andrzej tego nie rozumie. On zasada chce, żebym pracowała.

— To porozmawiaj z nim, — zaproponowała Alina.

— Rozmawiałam! On nie rozumie, dla niego to wszystko żarty, nieistotne rzeczy. Więc postanowiłam, że nie będę gotować ani dbać o czystość, bo wasz syn zmusza mnie do ciągłej pracy.

Na razie udawałam, że nie umiem gotować. Pomyślałam: niech tak żyje, z przypaloną jajecznicą i zlepionymi makaronami. A on nawet nie protestuje! Nie rozumie, że naprawdę nie mam czasu na wszystko.

Dlatego zaprosiłam cię, Alino, wybacz mi tę niesprawiedliwą eksploatację. Po prostu już nie wiedziałam, co robić.

— A dlaczego wcześniej mi nie powiedziałaś? Po co było urządzać cały ten cyrk? — surowo zapytała teściowa.

— Nie wiem… Chyba się zawstydziłam. Myślałam, że on od razu się opamięta, zgodzi się, żebym rzuciła pracę. A tu tak daleko zaszło…

— Dobrze, — Alina uśmiechnęła się do swoich myśli. Zagadka rozwiązała się dość banalnie, a nie tak, jak sobie wyobrażała. Ale dobrze. — Nie martw się, pomożemy twojemu nieszczęściu. A teraz dokończmy z tymi kotletami! Czy nie wstydzisz się ich prawie do węgla doprowadzić? Chodź, chodź, marsz!

— Tak jest, szefie! — żartobliwie przyjęła pozę Ania i uśmiechnęła się.

Tego samego dnia, gdy Andrzej wrócił do domu, Ania i Alina wspólnie nacisnęły na niego, aby jego żona odeszła z pracy.
— Tylko na twoją korzyść wyjdzie. A ty będziesz jak w raju z taką żoną, — przekonywała syna Alina.

— Jak bardzo pokochałam gotowanie, odkąd twoja

mama do nas przychodziła, — entuzjastycznie przewracała oczami Ania.

Przedstawiono wiele innych argumentów i kontrargumentów, ale ostatecznie Andrzej ustąpił. Ania była w siódmym niebie z radości.

— Bardzo ci dziękuję, — szepnęła teściowej, odprowadzając ją do windy. — Tak mi pomogłaś, nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła!

— Tylko uważaj, Aniu, wymyśl coś, kiedy nagle nauczysz się gotować na poziomie drogich restauracji. Andrzej na pewno coś podejrzewa, choć bywa roztargniony, — ostrzegła Alina, wzywając windę. — Powiedz, nie wiem, że to był jakiś żart. Nie prowokuj kłótni, dobrze?

— Tak zrobię! Jeszcze raz dziękuję! — uśmiechnęła się synowa i pocałowała teściową w policzek.

W końcu wszystko zakończyło się jak najlepiej: Ania już nie pracuje, zajmuje się domem, i robi to tak dobrze, że Andrzej ani przez chwilę nie żałuje swojej decyzji. W domu młodych teraz wszystko jest idealne. Alina czasami uśmiecha się, przypominając sobie swoje „dochodzenie”.

A niedługo po tym zdarzeniu synowa zaprosiła teściową na uroczystą kolację jako przeprosiny za sprawione niedogodności. Ania przygotowała swoje koronne mięso po francusku, i rzeczywiście — palce lizać!