– No cóż, kurczak to taka sprawa… Byłoby dobrze, gdyby tylko nie podgrzali wczorajszego na grillu…
Kiedy krewni próbują czegoś nauczyć, nigdy to dobrze nie wychodzi.
Wracałam do domu po intensywnym dniu pracy, licząc, że szybko nakarmię rodzinę i trochę odpocznę, ale moje myśli przerwał telefon od męża:
– Natasza, dzisiaj przyjdą goście, Sasza ze Swietą, przygotuj coś dla nas…
Zrozumiałam, że relaksu nie będzie, ale co poradzić, mąż postawił mnie przed faktem, trzeba coś wymyślić. Po drodze wstąpiłam do supermarketu, wzięłam tam kotlety półfabrykaty, kurczaka z grilla, kilka sałatek i pobiegłam do domu. Usmażyłam ziemniaki, danie, które mój mąż może jeść dzień i noc, i na przybycie gości oraz męża wszystko było gotowe.
Szczerze mówiąc, jeśli chodzi o Swietłanę, żonę brata mojego męża, zawsze mieliśmy normalne relacje, ale z nim samym, nie układało się od pierwszego dnia znajomości. Brat bardzo lubił pouczać i opowiadać, co i jak powinnam robić. Nie zagłębiałam się specjalnie w jego rozważania, zwykle odpowiadałam z sarkazmem, ale go to nie zrażało, przy kolejnym spotkaniu zawsze znajdował coś, czego mógł mnie nauczyć. Dlatego nasze spotkania były, delikatnie mówiąc, rzadkie, choć mąż w ich rodzinie był regularnym gościem. Teraz nadchodziła kolej na “przyjacielską” wizytę rewanżową i nie miałam wątpliwości, że Władisław znowu obdarzy mnie jakąś szczególnie cenną radą.
I tak właśnie się stało. Na początku wszystko było całkiem miłe, rozmowy o tym i o tamtym, wymiana nowin, ale oto Władisław spróbował kotletu i spojrzał na mnie:
– To sklepowe? Nie mylę się?
Zaczęło się… Uśmiechnęłam się i odpowiedziałam mu w tonie:
– Czy ty kiedykolwiek się mylisz?
Brat męża kiwnął głową:
– Tak myślałem. A Swietoczka tak nie grzeszy, w sklepowym mięsie mogą namieszać czego chcą, lepiej w domu szybciutko zrobić, na kombajnie to pestka!
Potem poszła przepychanka. Podziękowałam za “pomysł”:
– Następnym razem postaram się cię nie zawieść, tym bardziej, że kurczak też ze sklepu, nic nie szkodzi? Czy mogli go czymś takim nakarmić?
Władisław cofnął się:
– No, kurczak to taka sprawa… Byłoby dobrze, gdyby tylko nie podgrzali wczorajszego na grillu…
Zakończyłam dyskusję:
– Nie, co ty, przy mnie zabili!
Mój mąż i Swietłana, jak zwykle, nie brali udziału w naszej przepychance, która skróciła spotkanie. Szybko wypiliśmy herbatę, goście poszli, a ja zaczęłam sprzątać ze stołu.
Kiedy szykowałam się do umieszczenia resztek kurczaka, kotletów i smażonych ziemniaków w lodówce, niespodziewanie podszedł mąż:
– Czy zamierzasz nas tym jutro karmić?
Zdziwiona podniosłam głowę:
– Oczywi
ście, a co nie tak? Na jutro na pewno wystarczy.
Było widać, że mąż szuka powodu, by się przyczepić:
– Mi też kotlety nie bardzo smakowały, a kurczak po podgrzaniu będzie nie ten, Władik dobrze mówił. U niego Swietka codziennie – świeże z pieca, na stół, żeby męża uszczęśliwić…
Potem nastąpiła druga część rozpoczętej przez jego brata przy stole. Zapytałam:
– A ja cię co, mało cieszę, czy trzeba dokładnie tak, jak chce twój brat? Może już czas przestać tak dosłownie traktować to, że jest starszy o całe dwa lata!
Mąż nie zamierzał ustępować:
– Brat tu nie ma nic do rzeczy. Jeśli ktoś daje sensowne rady, co w tym złego? Na twoim miejscu bym się wsłuchiwał i podziękował, bez tych twoich kolców w języku!
Dopytałam:
– Czyli będziemy jeść wszystko tylko świeżo przygotowane i nierozmrażane?
Mąż, myśląc, że ustąpiłam, potwierdził kiwając głową, a ja poszłam do kuchni, wzięłam dużą torbę na śmieci, po czym wygrzebałam z lodówki i zamrażarki wszystko, co tam było:
– Dobrze, kochanie, jak mówisz!
Mąż stał z otwartymi ustami:
– No po co tak dosłownie?
– A jak inaczej? Znowu nie tak? A ty zadzwoń do brata, zapytaj, czy tak czy nie tak postąpiłam!
W skrócie, wieczór, i tak już niezbyt udany, został całkowicie zepsuty, i poszliśmy spać dużo później niż zwykle i bez “dobranoc”, to życzenie prawdopodobnie zabrzmiałoby jak szyderstwo.
Następnego dnia nie spieszyłam się do domu, nie zamierzałam też gotować kolacji, myślałam ograniczyć się do herbaty z kanapkami. Ku mojemu zdziwieniu, mąż się postarał, wieczorne menu było całkiem przyzwoite – kasza gryczana z kotletami i vinegret.
Przez tydzień gotowaliśmy kolację na zmianę, co drugi dzień. Męczyło nas obrażanie się na siebie, ale ostateczne pojednanie nastąpiło dopiero po tym, jak mąż przygotował kolejną kolację w romantycznym stylu – ze świecami i szampanem.
No gdzie miałam pójść? Oczywiście, wybaczyłam… Ale nie zapomniałam!