Teściowa uznała za dziwne, że jej trzymiesięczna „noworoczna” wizyta mnie nie satysfakcjonuje

Był grudzień, zbliżał się Nowy Rok, zbliżała się także moja kolejna noworoczna wizyta teściowej. Jesteśmy małżeństwem już osiem lat i co roku, jak modlitwa “Ojcze nasz”, Wanda przyjeżdżała do nas na pięć-siedem dni – by świętować, zagościć i porozmawiać.

Ta jej rutynowość zaczęła mnie denerwować już po drugiej wizycie, ale musiałam się powstrzymywać. Tym bardziej że moja mama też mnie do tego nakłaniała. Gdy przychodziłam do niej z żalami, zawsze powtarzała:

– Jesteś mężatką, teściowa to matka twojego męża, więc chcesz nie chcesz, ale musisz to uwzględnić!

Uwzględniałam, uprzejmie się uśmiechałam i częstowałam teściową przysmakami, przecież była gościem, trzeba ją rozpieszczać! A sama tak bardzo chciałam się wyszaleć gdzieś na dyskotece, pobiegać po nocnym mieście, pobawić się wokół centralnej choinki i wiele innych rzeczy, które można zorganizować na Nowy Rok. Ale musiałam siedzieć grzecznie i dostojnie przy telewizorze, gapiąc się na znudzone twarze artystów, przytakując teściowej, że tak, oczywiście, starają się dla nas w święta, jakby nie wiedziała, że wszystkie programy są nagrywane na długo przed Nowym Rokiem.

Teściowa, przyjeżdżając, z roku na rok zwiększała presję. Dotyczyło to wszystkiego: menu, planu dnia (rano wszyscy muszą chodzić na palcach, dopóki się wyspi), i naszych planów (przecież przyjechałam, wy gdzieś się wybieracie?). Słowem, każdego dnia jej obecności byłam na krawędzi i nie wybuchłam tylko dzięki samokontroli i radom mamy: “Wytrzymaj, wkrótce wyjedzie”.

I oto – mąż pojechał powitać Wandę. Na kalendarzu była trzydziesta pierwsza, a na zegarze – piętnasta trzydzieści. Za godzinę drzwi się rozwarły, a do mieszkania wtoczyła się teściowa. Wtargnęła dosłownie, miała więcej bagażu niż zwykle, wtedy naiwnie pomyślałam, że pewnie przyniosła prezenty. Myliłam się, ale o tym później.

Już rozbierając się, teściowa rzuciła:

– Co ty, rybę smażysz?

– Tak.

– Po co?

Pytanie mnie zabiło. Na języku miałam “surowej nie jemy”, ale odpowiedziałam inaczej:

– Na stół.

– Ale przecież jestem na diecie!

Nawet się roześmiałam:

– A my z tego powodu mamy nie jeść?

Teściowa obrażenie zacisnęła usta:

– To będzie nieuprzejme z twojej strony – podawać na stół dania, których nie mogę jeść!

I znów prawie mi się wymsknęło: “Co, mamy je jeść pod stołem?”

A teściowa nasiliła presję:

– A co będzie do herbaty?

– Tort.

– Z kremem?

– Oczywiście!

Jej pytania sypały się jak groch i coraz bardziej mnie denerwowały.

– Ja tłustego nie jem, wiesz przecież!

– No to nie jedz, kto cię zmusza?

– Znowu to samo?! Prz

ecież właśnie ci to wyjaśniłam z rybą!

W końcu straciłam cierpliwość i poszłam do męża, który właśnie zawieszał girlandę i przez muzykę nie słyszał naszej “miłej” rozmowy.

– Kochanie, chcesz tort?

– Oczywiście, jaki Nowy Rok bez tortu!

– A nie dostaniesz, twoja mama zabroniła mi go robić, żeby jej nie zachciało!

Mąż zdezorientowany odwrócił się:

– Serio?.. No dobrze, obejdę się i bez tortu…

Zebrałam resztki cierpliwości i pobiegłam do kuchni, czując, że moja ryba zaczyna się przypalać. Nie miałam już ochoty gotować i być Kopciuszkiem.

Noworoczne przyjęcie przeszło w długich monologach Wandy. Ledwo doczekawszy północy, zaczęłam demonstracyjnie sprzątać ze stołu i kończyć “świętowanie”.

Kolejne dni niewiele różniły się od siebie. Ja – przy kuchence, teściowa – przy telewizorze, mąż – obok niej, gotów spełnić kolejny kaprys.

Gdy kolejny raz wszedł do kuchni i poprosił mnie o ugotowanie kawy dla jego mamy, spytałam:

– A zdążę zrobić to przed jej wyjazdem?

Mąż zrozumiał mój nastrój i próbował mnie pouczyć:

– Co zaczynasz, mama nie przyjeżdża tak często, żebyś tak się zachowywała!

Wpadłam w szał:

– Tak, przyjeżdża raz w roku, ale zawsze na święta! Więc kiedy ona wyjedzie, możesz mi powiedzieć, czy to tajemnica wojskowa?

Niespodziewanie w drzwiach pojawiła się Wanda:

– Katarzyno, będziesz musiała wytrzymać, choć moja obecność cię nie bardzo satysfakcjonuje, to zrozumiałam już od progu. Zapomniałam wam powiedzieć, po Bożym Narodzeniu w moim mieszkaniu będzie ekipa robiąca remont kapitalny, więc zamieszkam u was do kwietnia.

Usta otworzyły się nawet u męża, a mnie ogarnął histeryczny śmiech. Trochę się uspokoiwszy, domyłam naczynia, wręczyłam mężowi kawiarkę z kawą i poszłam do naszego pokoju.

Mąż zdezorientowany poszedł za mną:

– Dokąd idziesz?

– Też do mamy, do kwietnia, wy tu sobie rozmawiajcie, gotujcie kawę, aż zrobią remont, a ja mamę odwiedzę, tęskni!

Odchodząc, usłyszałam jeszcze “komplement” od teściowej:

– Dziwna z ciebie kobieta, przecież nie na zawsze przyjechałam!

Rzeczywiście, co ja za numer wywinęłam, zaledwie trzy miesiące!