Dziennik męża, czyli 7 dni bez żony. To dzieło sztuki
Pożegnałem ją! (Chciałem tutaj wstawić emotikonę, ale nie wiem, gdzie jej szukać na klawiaturze – wcześniej nie miałem powodów do takiej radości.) Witaj, wolności!
NIEDZIELA
Zostałem sam. Na cały tydzień. Gosia wskoczyła mi na łóżko, macha ogonem. Przytuliliśmy się. Wstałem, mam dobry humor. Chodzę po mieszkaniu – dostojnie, bez pośpiechu. Teraz mogę palić wszędzie. Rozplanowałem dzień. Obliczyłem, ile czasu zajmie mycie, golenie, spacery z psem. Nadal mam mnóstwo wolnego czasu! Nie rozumiem, dlaczego żona tak często narzeka na jego brak? Wieczorem włączyłem lampkę na biurku, przetarłem stół świeżym ręcznikiem – stworzyłem świąteczny nastrój. Sprzątanie i mycie naczyń odłożyłem na jutro.
PONIEDZIAŁEK
Wróciłem z pracy późno. Brudnych naczyń nie ubyło. Muszę nieco przeorganizować plan dnia. Wyjaśniłem Gosi, że święto nie jest z nami zawsze, a raczej rzadko i częściej już wczoraj niż jutro. Na kolację usmażyłem wczorajsze pierogi.
WTOREK
Wziąłem wolne – domowe obowiązki zabierają mi więcej czasu, niż przypuszczałem. Pospałem dłużej. Pies nie doczekał się porannego spaceru – dobrze, że nie zrobił tego w korytarzu. Posprzątałem, ale miłość do Gosi już mija. Został zapach, musiałem użyć odświeżacza powietrza. W kuchni odkryłem, że kiełbasy można podgrzewać w zupie i jeść prosto z garnka. Postanowiłem, że odkurzanie codziennie, jak tego chciała żona, nie jest konieczne. Najważniejsze – zdjąć buty przy drzwiach i myć łapy Gosi.
ŚRODA
Już południe – dzisiaj nie będę ścielić łóżka. Psiak nie dostanie skomplikowanych dań. Przechodzi na suchą karmę. Dla siebie otworzyłem puszkę sardynek w oleju. Problem z zatkanym zlewem – zablokowała go skórka z ziemniaków, stężały tłuszcz i makaron. Próbowałem przetkać. Nie udało się. Doszedłem do wniosku, że codzienne golenie to anachronizm i strata czasu.
CZWARTEK
Już nie zamiatam podłogi. Ta praca zaczęła mnie irytować. Zabrałem psa do pracy, zostawiłem go na portierni. Lepiej niech tam służy, niż rozrzuca swoje “Pedigree” po kątach. Dewiza wieczoru – precz z konserwami! Na kolację tylko to, co nie wymaga otwierania, smarowania, krojenia. Wypiłem herbatę z bochenkiem chleba.
PIĄTEK
Bałagan w mieszkaniu przeszedł w niekontrolowany chaos. Rozwścieczony pies rozdarł nocną koszulę żony i parę butów. Chciałem mu zrobić nagany, ale on już nie macha ogonem. Jest czymś wściekły. Wieczorem zdecydowałem się nie rozbierać. Jaki sens – rano znowu trzeba się ubierać. I łatwiej zaścielić łóżko – tylko poprawić kołdrę.
SOBOTA
Zdecydowaliśmy z psem zjeść razem.
Bezpośrednio z lodówki. Zrobiliśmy to szybko, by nie trzymać jej długo otwartej. Już nie chłodzi i coś z niej pachnie. Postanowiłem na jedyny słuszny krok – zabrałem psa i poszedłem na spacer.
Dożyję do jutra i wszystko żonie wyślę. Nie można tak postępować – zostawiać mnie, kalekę życia rodzinnego, na cały tydzień. A jeszcze z psem!