Ku mojemu zdziwieniu Andrzej odmówił przeprowadzki od swojej matki. Powiedział, że nie może zostawić mamy samej z długami. No cóż, to jego sprawa, a ja odeszłam.

Wyszłam za mąż, gdy miałam 24 lata, a mój mąż Andrzej miał 27. Wtedy czułam się dość pewnie. Miałam wykształcenie, pracę, a także wnosząc w małżeństwo posag. Mój dziadek ze strony ojca zapisał mi w spadku swoje dwupokojowe mieszkanie.

W tym mieszkaniu nie mieszkałam samodzielnie ani dnia. Do ślubu mieszkałam z mamą i tatą, a swoje mieszkanie wynajmowałam. Mama doradziła, żebym wynajmowała mieszkanie, odkładając na remont, ponieważ zostałam właścicielką, gdy miałam 20 lat. Remont w mieszkaniu dziadka nie był przeprowadzany od dawna. Mama zaproponowała, abyśmy zaoszczędzili na porządny remont, wynajmując mieszkanie najemcom. No i meble też chciało się wymienić.

Potem zaczęłam spotykać się z Andrzejem. Wszystko było poważne, zmierzaliśmy do ślubu. Przed złożeniem wniosku o ślub Andrzej przedstawił mnie swoim bliskim: mamie, starszemu bratu i jego rodzinie.

Nie wiedzieli, gdzie mnie usadzić, stół był zastawiony, wszyscy byli bardzo gościnni. Żona brata i mama Andrzeja promieniały uśmiechami.

– Własne mieszkanie? – z radością klasnęła w dłonie przyszła teściowa. – To wspaniale. Zaoszczędźcie na remont i inne potrzeby.

Pani Maria, mama Andrzeja, kilka tygodni później zaproponowała, aby nie rezygnować z najemców, a mieszkać u niej, aby szybciej zaoszczędzić pieniądze.

Byłam przeciwna, chciałam od razu samodzielności, rodzice mieli już odłożoną wystarczającą sumę, a dlaczego mielibyśmy mieszkać razem, skoro mamy możliwość od razu budować rodzinę na swoim terenie? Okazało się, że chodziło o długi rodziny przyszłego męża. Kiedy pracował i był nieżonaty, jego zarobki szły do wspólnej kasy. Dług, czyli kredyt, pojawił się, gdy oddzielano starszego brata Andrzeja.

– Kredyt wzięto na mamę – opowiedział mi przyszły mąż – na pierwszy wkład dla brata na hipotekę. Teraz razem z mamą spłacamy ten kredyt. Jeśli nie będzie moich zarobków, mama nie da rady i brat też nie. Zostały jeszcze dwa lata do spłaty.

Kiedy moja mama to usłyszała i dowiedziała się, że jestem gotowa przyjąć propozycję mieszkania u teściowej, żeby rodzina przyszłego męża mogła spłacić długi, powiedziała, że jest przeciwna i żebym jeszcze raz dobrze przemyślała. Mówiła, że oni będą spłacać kredyt, a ja ich będę utrzymywać za pieniądze z wynajmu mojego mieszkania?

Ale wtedy wydawało mi się, że to słuszne, takie ludzkie, i zgodziłam się. Po ślubie przeprowadziliśmy się do teściowej. Na początku wszystko było spokojnie. Maria dzieliła prace domowe na pół. Nasz pokój był znacznie większy niż ten, w którym mieszkała teściowa.

Część rzeczy mamy męża przechowywano u nas, w szafach były rzeczy sezonowe, w kącie stała staroświecka maszyna do szycia, półki z książkami. I ze wszystkimi tymi dobrami teściowa mogła wejść o każdej porze dnia. My śpimy, a ona siada, żeby podłożyć ręcznik, albo rano szuka kurtki. Kiedy zwróciłam jej uwagę, powiedziała nam, że to jej mieszkanie i ma do tego prawo.

Ostatnią kroplą było to, że przez dwa dni robiłam przetwory na zimę dla nas, a teściowa wzięła połowę i zaniosła swojemu synowi, mówiąc, że im też się należy, a my sobie jeszcze zrobimy.

Wtedy wszystko przemyślałam i zastanowiłam się, dlaczego to wszystko znoszę. Pieniądze z wynajmu mojego mieszkania idą na jedzenie, opłaty i inne potrzeby. Na remont swojego mieszkania jeszcze długo nie uzbieram.

Zadzwoniłam do najemców, żeby się wyprowadzili, no bo po co mam znosić upokorzenia i godzić się na niedogodności? Zdecydowałam się odejść. Rodzice powiedzieli, że przyjmą nas do siebie, dopóki nie skończymy remontu.

Ale ku mojemu wielkiemu zdziwieniu Andrzej odmówił przeprowadzki od swojej matki. Powiedział, że nie może zostawić mamy samej z długami. No cóż, to jego sprawa. A ja odeszłam, bo uważam, że nie powinniśmy spłacać długów za brata. Trzeba było słuchać swojej mamy.