Wyszłam za mąż bardzo wcześnie. Goście zaproszeni na wesele od razu zorientowali się, że ten ślub jest z powodu przyszłego potomstwa. Czego tu ukrywać? Dowiedziałam się, że jestem w ciąży, a mój chłopak od razu mi się oświadczył. Urodził się nasz syn, a wszystkie domowe obowiązki i opieka nad dzieckiem spadły na moje barki. Taka sytuacja jak u nas jest obecnie w większości rodzin. Wtedy było mi bardzo przykro, że mąż, jak to się mówi, „zrobił swoje i odszedł”.
Dzień po dniu musiałam zajmować się dzieckiem i jeszcze dogadzać mężowi, gdy wracał zmęczony z pracy. Niedługo potem dowiedziałam się, że spodziewamy się drugiego dziecka. Mąż oszalał – złościł się, a nawet raz wyszedł z domu. Z czasem przyjął tę wiadomość jako coś oczywistego. Tak pojawiła się nasza córeczka, a moje życie zamieniło się w całodobową pracę bez odpoczynku.
25 lat minęło jak jeden dzień, ale bardzo intensywny i trudny. Gdybym teraz usiadła i wspomniała w dwóch słowach, co się wydarzyło przez ten czas, historia skończyłaby się smutnym zakończeniem. Dosłownie sama postawiłam syna i córkę na nogi. Sama biegałam i zaprowadzałam ich do przedszkola, a potem do szkoły. Chciałam, żeby wyrośli na wykształconych ludzi, więc moje dzieci chodziły na różne zajęcia naukowe i sportowe. Do tego potrzebne były pieniądze, których nam z mężem wiecznie brakowało. Dlatego pracowałam na dwóch etatach jak wół.
Pomogłam dzieciom zdobyć wyższe wykształcenie i znaleźć pracę. A w zamian nie otrzymałam nic: syn wyjechał za granicę i tam mieszka, a córka wyszła za mąż i teraz siedzi z dzieckiem. Mężowi też już nie byłam potrzebna. Jak tylko świętowaliśmy moje 45-lecie, odszedł do młodszej kobiety.
Już od 2 lat mieszkam zupełnie sama: mąż nie wrócił, a dzieci czasami dzwonią, żeby dowiedzieć się, jak się mam. I nawet wtedy czasami wydaje mi się, że w ogóle ich to nie obchodzi. Wiele moich znajomych i koleżanek z pracy mówi, że los daje mi drugą szansę – żeby żyć dla siebie. Ale tak bardzo przyzwyczaiłam się do poświęcania innym, że nie wyobrażam sobie życia dla własnych przyjemności.
Przez te dwa lata samotności wiele zrozumiałam: nie powinnam była tak bezwzględnie harować w pracy i biegać tylko za dziećmi i mężem. Co z tego miałam? Synowi i córce matka już w ogóle nie jest potrzebna. Mają swoje młode życie, w którym nie ma miejsca dla matki. Mężowi nie poświęcałam wystarczająco dużo czasu odkąd zaczęłam pracować na dwóch etatach. Dlatego przeszedł do innej.
A w lustro trudno mi spojrzeć. Powinnam widzieć tam młodą i szczęśliwą babcię, a widzę tylko zmęczoną twarz samotnej kobiety. I bez końca pytam siebie, po co tak się męczyłam przez ostatnie 25 lat? Żeby zostać nikomu niepotrzebną? Kto jest temu winny, powiedzcie.