Mamy troje dzieci, dwójce starszych dzieci kupiliśmy mieszkania, a młodszej córce zapłaciliśmy za naukę za granicą. Teraz mamy po 60 lat i zrozumieliśmy, że nie jesteśmy nikomu potrzebni

Mam 60 lat, z mężem przeżyliśmy trudne życie, wychowaliśmy troje dzieci, a teraz zrozumieliśmy, że nie jesteśmy nikomu potrzebni. To smutne uświadomienie, bo całe życie żyliśmy dla dzieci, nie myśląc o sobie.

Pobraliśmy się młodo, w wieku 20 lat, mężem został mój kolega z klasy. Pierwsza urodziła się córka. Mąż musiał rzucić studia i zatrudnić się. Tymczasem wzięłam urlop akademicki i zajmowałam się dzieckiem do 1,5 roku życia. Potem równolegle zajmowałam się córką i studiowałam. Wszystko zaczęło się układać, ale wtedy dowiedzieliśmy się, że znów spodziewam się dziecka.

Mąż zniknął na dwóch-trzech pracach, w domu go prawie nie widziałam. Wtedy mieszkaliśmy w mieszkaniu, które dostał od fabryki. Ale nadal brakowało pieniędzy. Wkrótce przyszło na świat drugie dziecko. Przeszłam na studia zaoczne i ledwo zdobyłam dyplom. Trudno było opiekować się dwójką dzieci, prowadzić dom i uczyć się. Ale mimo to poradziliśmy sobie.

Gdy córka poszła do szkoły, a syn już chodził do przedszkola, w końcu mogłam znaleźć pracę w swoim zawodzie i pomagać mężowi. Nasza sytuacja materialna się poprawiła. Mieszkaliśmy w swoim mieszkaniu. Sprawy poszły w górę i co lato mogliśmy sobie pozwolić na wyjazd nad morze. Gdy miałam 30 lat, los zafundował nam kolejny prezent – trzecie dziecko.

Jak wtedy sobie poradziliśmy, do tej pory nie wiem. Znowu siedziałam w domu z małym dzieckiem. Mąż robił wszystko, co w jego mocy, aby nas utrzymać, więc pracował dzień i noc.

Dzieci powoli dorastały, stało się łatwiej. Młodsza córka poszła do pierwszej klasy, gdy starsza już uczęszczała do klasy maturalnej. Bardzo brakowało pieniędzy, ale jakoś sobie radziliśmy z mężem. Pożyczaliśmy pieniądze od znajomych, braliśmy kredyty, znajdowaliśmy dorywcze prace. Cały czas myśleliśmy o dzieciach i ich przyszłości, chcieliśmy, aby miały perspektywę dobrej edukacji i pracy. Gdy starsza córka była na trzecim roku uniwersytetu, ogłosiła, że wychodzi za mąż.

Chcieliśmy, aby najpierw skończyła naukę i znalazła pracę, ale nie sprzeciwialiśmy się, więc pobłogosławiliśmy córkę na ślub. Oczywiście, musieliśmy poważnie wydać na wesele i wszystko inne. Później pomogliśmy córce i zięciowi w zakupie mieszkania. Rozumieliśmy, jak bardzo potrzebne im jest własne mieszkanie.

Tymczasem dorósł syn. Świetnie widział, jak ja i tata pomagamy siostrze. Więc też chciał, abyśmy kupili mu własne mieszkanie. Nie było wyjścia. W naszej rodzinie kochamy wszystkie dzieci jednakowo. Jeśli kupujemy coś jednemu, to samo trzeba dać drugiemu dziecku. Mąż wziął kolejny kredyt i kupił dwupokojowe mieszkanie dla średniego dziecka.

Młodsza córka nie prosiła nas o mieszkanie. Po prostu chciała studiować za granicą. Jak trudno mi było podjąć tę decyzję, ale zgodziłam się na edukację córki. Edukacja tam kosztuje dużo, jeśli nie powiedzieć ogromne dla nas pieniądze. Musiałam sprzedać swoje auto, wziąć kredyty i zapłacić za rok jej nauki.

Nagle mąż zachorował i teraz wszystko ciągnę sama. Najsmutniejsze jest to, że przez cały czas, gdy ojciec był chory, żadne z naszych dzieci nie przyjechało go odwiedzić. Starsza córka kilka razy zadzwoniła i narzekała, że niczego nie zdąża: dom, praca, mąż.

Ile bym nie dzwoniła do syna, rzadko odbierał telefon. Potem oddzwonił, mówiąc, że jest w pracy, więc nie ma czasu. A młodsza córka po prostu nie mogła rzucić nauki, aby przyjechać i odwiedzić rodziców.

Oto jak na starość okazało się, że mając troje dzieci, zostaliśmy samotni i niepotrzebni żadnemu z nich. Jak pracowaliśmy i pomagaliśmy im finansowo, tak się z nami komunikowali. A teraz, gdy potrzebujemy choćby jakiegoś wsparcia, dzieci o nas zapomniały. Żyjemy i mamy nadzieję tylko na siebie, więcej nie mamy nikogo.