Mój mąż to tyran, a dzieci są takie same. Postanowiłam odejść od rodziny!

Wyszłam za mąż z miłości, ale uważam to za impulsywny czyn. Sama jestem sierotą, więc chciałam być komuś potrzebna. Wychowywali mnie dziadkowie, więc nigdy nie czułam rodzicielskiej miłości. Opiekowali się mną mechanicznie, ale nie było między nami żadnych emocjonalnych relacji. Często mnie karali. Mogłam całą noc stać w kącie — nawet do toalety mnie nie puszczali.

Naturalnie, wszystko to wpłynęło na moją samoocenę. Bałam się wyrażać swoje zdanie i byłam bardzo zamknięta w sobie. Wydawało mi się, że mąż uratuje mnie od krewnych, ale stało się tylko gorzej.

Traktował mnie jak osobistą własność i panował nade mną. Nie było już więcej miłych słów, komplementów ani szacunku. Byłam tylko gospodynią domową i we wszystkim dogadzałam mężowi.

Zakazał mi nawet iść do pracy. Ale w tamtym momencie to było lepsze niż życie z dziadkami, więc wszystko znosiłam.

Wkrótce jedno po drugim przyszły na świat troje dzieci. Byłam bardzo zmęczona. Przez 17 lat byłam osobistą służącą mojego męża i cicho znosiłam wszystkie jego znęcania się. Ale najgorsze było to, że dzieci brały z niego przykład i zachowywały się dokładnie tak samo.

W 18-tym roku mojego małżeństwa wpadłam w szał — spakowałam rzeczy i odeszłam. Nie planowałam zabierać dzieci, bo były one “taty”. Widziały we mnie tylko służącą. Tak naprawdę nigdy nie byliśmy bliskimi osobami. Potrzebowali ode mnie tylko jedzenia i czystego ubrania.

Sprzedałam wszystkie swoje biżuterię, żeby wynająć mieszkanie i kupić jedzenie. Tego samego dnia znalazłam pracę. Robiłam to samo, co w domu, tylko teraz dostawałam za to pieniądze. Wreszcie poczułam szczęście i wolność. I nie tęskniłam za dziećmi, bo pogodziłam się z tym, że dla nich jestem nikim.

Mąż ciągle do mnie dzwonił i opowiadał o swoich kochankach, próbując wywołać zazdrość. Ale było mi wszystko jedno, że znalazł mi zastępstwo. Przez te lata nie otrzymałam od niego nic dobrego. A zresztą żyliśmy jak sąsiedzi. Miłości dawno nie było. Tylko teraz chciał zrzucić na mnie dzieci, bo młodej kochance były niepotrzebne.

A po co mi one? Skoro sam je wychował i ukształtował na swoje podobieństwo, czego ode mnie chce? Byłam dla nich służącą i nianią, więc nie zamierzam zbierać owoców jego wychowania. Niech on dźwiga ten krzyż, bo ja do tego nie jestem związana.

Nie obchodzi mnie to, że wszyscy mnie potępiają i nazywają kukułką. Nie wrócę do domu. I dzieci mi nie potrzebne. Zaczynam życie od nowa i od teraz będę dbać tylko o siebie.