— Wcale nie chciałem się żenić! To ona mnie zmusiła! — mówi mąż po dziesięciu latach małżeństwa

— Wcale nie chciałem się żenić! To ona mnie zmusiła! — mówi mąż po dziesięciu latach małżeństwa.

— Po tym opowiada wszystkim, że to ja specjalnie go zmusiłam do ślubu! — dzieli się 36-letnia Sonia. — Jakbym go szantażowała i nie miał innego wyjścia. Przy tym się śmieje. Co ja mam o tym myśleć? Rozmawiałam z nim poważnie, powiedziałam, że to nie jest w porządku. W rezultacie nawet sam siebie przekonał, że tak było naprawdę. Że to ja go zmusiłam do ślubu. A przecież żyliśmy normalnie, nikt nie narzekał, wychowujemy dzieci, nie kłócimy się, nie myślimy o rozwodzie.

Sonia i Wiktor przeżyli razem dziesięć lat, ich córki rosną, a wszyscy znajomi uważają ich za idealną rodzinę. Podróżują do różnych krajów, obchodzą święta, spacerują, pomagają rodzicom. Prawie spłacili kredyt hipoteczny, kończą budowę domu letniskowego, urządzają swoje gniazdko. Wszystko u nich w porządku. Jednak ostatnio Wiktor zaczął tak niestosownie żartować.

— Przed ślubem spotykaliśmy się trzy lata. — mówi Sonia. — Oboje skończyliśmy studia, znaleźliśmy pracę, stanęliśmy na nogi. Mieszkałam z siostrą w mieszkaniu ojca, a Wiktor wynajmował mieszkanie z kolegą. Spotykaliśmy się, rozmawialiśmy. Pewnego razu zaproponował, żebyśmy zamieszkali razem. Ja jednak nalegałam na ślub — żadnego wspólnego mieszkania przed ślubem. To nie jest normalne. Albo rodzina, albo nic.

Wiktor pomyślał i uznał, że jest w tym trochę prawdy. Ale nie spieszył się z oświadczynami. Wszystko toczyło się dalej. Wiktor mieszkał z kolegą, a my z siostrą. Spotykaliśmy się na neutralnym terenie.

— Potem miałam dość tej niepewności. — mówi Sonia. — Byłam gotowa na poważny związek. Zmęczyłam się samymi randkami i spotkaniami. Powiedziałam Wiktorowi: albo idziemy dalej, albo kończymy wszystko. Albo rodzina, albo nic. I pójdę szukać nowych możliwości.

Wtedy Wiktor pomyślał i zaproponował wizytę w urzędzie stanu cywilnego. Po jakimś czasie wzięli ślub i urodziły się dzieci. Wiktor je kocha. Pracuje dla dobra rodziny i zajmuje się córkami.

— Kiedy niby zmusiłam cię do ślubu? — nie ustępowała Sonia. — Nikogo nie oszukiwałam, nie wciągałam w nic. Po prostu zaproponowałam mu wybór: albo ślub, albo koniec związku. Co w tym złego? Miałam wtedy już ponad dwadzieścia lat. Byłam zmęczona randkami. Chciałam dzieci. Nie naciskałam na Wiktora. Nie byłam w ciąży. Nie szantażowałam go. Dlaczego wtedy nie odmówił?

Nie odszedł. Nie odmówił. Gdyby nie chciał, nie ożeniłby się. Ja też nie znalazłam się na śmietniku. Mogłam wybrać kogoś innego. I ten ktoś byłby szczęśliwy z taką żoną. Przez te lata żyli w szczęśliwym małżeństwie. Nikt nie przypominał sobie tamtego incydentu.

— Kilka lat temu na jednym spotkaniu ze znajomymi Wiktor nagle powiedział, że wcale nie zamierzał się żenić, a ja go zmusiłam. — mówi Sonia. — Wszyscy zażartowali z tego, zrozumieli, że to żart. Ale on zaczął twierdzić, że postawiłam go przed wyborem. Od tamtej pory tylko o tym mówi. Ciągle. Choć sto razy prosiłam go, żeby nie poruszał tego tematu. Wygląda na to, że sprawia mu to przyjemność. Ale ja chcę, żeby mówił prawdę.

Kiedy zaczynam się złościć, on mówi, że nie widzi w tym nic złego. Jakby myślał, że zapomniałam, jak się żartuje. A przecież nie chciał mnie urazić.

Jak myślicie, może Sonia rzeczywiście przesadza? Może nie powinna krytykować męża? Przecież wszystko jest dobrze. Mają prawdziwą, zgraną rodzinę. Przecież nie kłóci się o nic. Czy to początek końca? Żona prosi męża, żeby przestał żartować, a on udaje, że nic się nie dzieje. To normalne, czy już nie?