Sprzedałem rzeczy mojej żony, których nie nosiła od kilku lat, a ona zrobiła mi z tego powodu awanturę.

Moja żona to typowa zakupoholiczka. Wydaje mi się, że ma też syndrom Diogenesa. To jest to, kiedy ludzie niczego nie wyrzucają, tylko zbierają i gromadzą. U niej jednak dotyczy to wyłącznie rzeczy osobistej garderoby.

Co najważniejsze, nie ma takich problemów ze mną i dziećmi. Jak tylko zobaczy, że dziecko wyrosło z jakiejś rzeczy, od razu ją sprzedaje, oddaje lub podarowuje komuś. Jeśli moje spodnie, skarpetki, koszulka się porwą, również bez żalu je wyrzuca. Czasami zabiera je na działkę.

Natomiast jej garderoba to zupełnie inna historia. Myślę, że od dwudziestu lat nic tam nie wyrzucała. O czym tu mówić, skoro znalazłem sukienkę, którą nosiła jeszcze w szkole!

Nie, figura ma świetną, spokojnie by się w nią teraz zmieściła. Tylko kto teraz nosi takie rzeczy? Po co to trzymać?

W naszym domu jest już osobny pokój na jej ubrania i buty. I tam wszystko jest zawalone. Kiedy zrozumiałem, że miejsce w garderobie się skończyło, zdecydowałem, że nadszedł czas podjąć jakieś działania.

Próbowałem porozmawiać z żoną po dobroci. Wyjaśniłem, że w naszym domu nie ma już miejsca, że większości swoich rzeczy i tak nie nosi i nie będzie nosić. Zaproponowałem kilka opcji do wyboru: sprzedać, rozdać przyjaciółkom, oddać na cele charytatywne.

Ale żona kategorycznie odrzuciła te opcje. Wtedy zacząłem działać po swojemu. Znalazłem przez ogłoszenie kobietę, która skupowała rzeczy i umówiłem się z nią. Zacząłem powoli sprzedawać jej te ubrania. Wybierałem głównie to, co leżało od dawna i wyglądało na nowe, ale żona tego nigdy nie nosiła.

Mój projekt biznesowy okazał się całkiem udany. Oczywiście, nie zarabiałem na tym ogromnych pieniędzy, ale przynajmniej w garderobie żony teraz można się przynajmniej obrócić.

A potem żona nagle potrzebowała jakiejś starej sukienki. Chyba w tej sukience kończyła studia. A teraz miało się odbyć spotkanie absolwentów i tam żona postanowiła włożyć tę sukienkę. Właśnie tak, podczas poszukiwań, odkryła, że zniknęła nie tylko ta sukienka, ale i inne rzeczy.

Oczywiście, w tym przestępstwie stulecia natychmiast podejrzewała mnie. Próbowałem się wykręcić, mówiąc, że może sama je wyrzuciła i zapomniała. Ale od razu zrozumiałem, że to był zły krok. I do wszystkiego się przyznałem.

– Jak mogłeś?! – krzyknęła żona. – Jak w ogóle wpadłeś na taki pomysł?

– Od dawna o tym marzyłem – odpowiedziałem. – I wszystko szło zgodnie z moim planem, dopóki nie pojawiło się wasze spotkanie absolwentów.

– Czy ty myślisz, że jestem ślepa? – zapytała żona.

– No, przez cztery miesiące niczego nie zauważyłaś – odpowiedziałem. – Przyznaję, że nie miałem racji, jeśli wymienisz mi choć połowę rzeczy, których tu brakuje.

– Żaden problem! – wykrzyknęła żona.

Po godzinie udało jej się przypomnieć około jednej piątej tego, co sprzedałem. Myślicie, że żona przyznała, że miałem rację?

Nie, obraziła się jeszcze bardziej, powiedziała, że nie miałem żadnego prawa tego robić, i w ogóle, że nie rozmawia ze mną. Teraz jestem w dziwnej sytuacji. Żona jest na mnie obrażona i mówi, że teraz muszę kupić jej tyle samo ubrań i butów, ile sprzedałem, i wtedy mi wybaczy.

Mało tego, że to strata pieniędzy, to jeszcze doskonale rozumiem, że i tak nie zdąży tego wszystkiego nosić.

A moim celem było opróżnienie garderoby, a ona chce zapełnić to miejsce nowymi ciuchami. Wspomniałem, że może ma z tym pewne problemy i powinniśmy udać się do specjalisty. Na to żona odpowiedziała, że problemy będę miał ja.