Starsza sąsiadka zdecydowała, że jest moją rodzoną babcią – ciągle piecze ciasta i wtrąca się w moje prywatne życie
Niedawno przeprowadziłem się do nowego wynajmowanego mieszkania. Podoba mi się to, że okolica jest spokojna, nie ma tu hałaśliwych ulic ani dużych centrów handlowych. Jest dość cicho, więc mogę spać przy otwartych oknach, bo nikt nie hałasuje.
Jedynym minusem jest to, że moimi sąsiadami są głównie emeryci. Choć dla mnie to dość dyskusyjny minus. Jestem raczej mało towarzyski, mieszkam sam, a kiedy spotykam się z przyjaciółmi, to i tak odbywa się to zazwyczaj poza miastem. Dlatego przez pewien czas nie widziałem problemu w tym, że jestem otoczony starszymi ludźmi.
A potem poznała mnie Anna – moja sąsiadka. Zaczęło się od tego, że zauważyłem, jak stoi przed swoimi drzwiami z dużą torbą i nie może otworzyć zamka. Pomogłem jej.
Sąsiadka sama zaczęła ze mną rozmowę, zapytała, jak długo tu mieszkam, z kim, czym się zajmuję. Kiedy dowiedziała się, że mieszkam sam, zaczęła wzdychać i lamentować.
– Och, taki dobry chłopak, a mieszka sam. Przecież nie masz komu ugotować! – westchnęła.
– Nie martw się, jakoś sobie radzę – uśmiechnąłem się.
Następnego dnia Anna zapukała do moich drzwi i powiedziała, że upiekła dla mnie specjalnie pierogi.
– Nie wiedziałam, jakie lubisz, więc zrobiłam różne – powiedziała. – I z kapustą, i z serem, i z mięsem.
– Ależ proszę, nie trzeba było – odpowiedziałem. – Po co tyle zachodu.
– Och, jestem przecież na emeryturze, cały dzień siedzę w domu – machnęła ręką Anna. – To dla mnie żaden problem. Poszłabym na spacer, ale dzisiaj mają mi przywieźć nową pralkę. Czekam na nią. Potem jeszcze trzeba ją podłączyć.
– To nie podłączą jej od razu? – zdziwiłem się.
– Nie, co ty, to bardzo drogie – westchnęła Anna. – Jakoś sobie poradzę sama, mam narzędzia.
Po torbie pełnej pierogów było mi głupio zostawić ją bez pomocy, więc powiedziałem, że pomogę jej z instalacją. Początkowo odmawiała, ale ostatecznie się zgodziła.
Od tego czasu zaczęła przynosić mi smakołyki raz lub dwa razy w tygodniu. Kiedyś przyniosła cały gar zupy kapuśniak, którą jadłem przez trzy dni. Ale najczęściej przynosiła coś do pieczenia. I przy tych wizytach Anna co jakiś czas opowiadała, że coś jej się zepsuło.
– Wyobraź sobie, kran w kuchni zmieniali rok temu, a znowu zaczął przeciekać – opowiadała. – Już nie wiem, co robić. Musiałabym iść do sklepu po nowy, ale nie jestem pewna, czy sprzedadzą mi dobry.
– To ja pójdę, kupię, a potem zainstaluję – zaproponowałem.
Anna dała mi pieniądze na kran, ale kupiłem droższy, żeby starczył na dłużej. Oczywiście różnicę pokryłem z własnej kieszeni.
Z czasem zrozumiałem, że sąsiadka mnie wykorzystuje. Niby specjalnie mnie dokarmia, żeby potem zmuszać mnie do pomocy. Na początku nie było to tak widoczne, ale teraz Anna wydaje się myśleć, że muszę być przy niej codziennie.
Raz prosi, żeby ją zawieźć do przychodni, innym razem na rynek, jeszcze innym – żebym kupił jej leki w aptece. Czuję się, jakbym został jej wnukiem. Nie mam nic przeciwko pomaganiu starszym ludziom, ale to już przesada.
Pomoc to jeszcze pół biedy. Ostatnio Anna zaczęła coraz częściej wtrącać się w moje prywatne życie.
Na przykład kiedyś pojechałem na cały weekend do przyjaciół na wieś, a w poniedziałek złapała mnie na klatce schodowej i zaczęła wypytywać, gdzie byłem i co robiłem. I dlaczego jej nie uprzedziłem o wyjeździe.
Często rozmawia też ze mną o tym, że powinienem znaleźć sobie dziewczynę i założyć rodzinę. Nawet proponuje, że mnie z kimś pozna. Mam wrażenie, że Anna zapomniała, że jesteśmy tylko sąsiadami i bierze na siebie za dużo obowiązków. A to mi się nie podoba. Tylko nie wiem, jak delikatnie z nią o tym porozmawiać, żeby jej nie urazić.