– Ty nie kochasz ani swojego syna, ani mojego – stwierdziła teściowa, kiedy zobaczyła, jak sprzątamy w domu

Niedawno podarowałam teściowej szok kulturowy – niespodziewanie przyszła do nas z wizytą i zobaczyła, że, o zgrozo, mąż i syn pomagają mi w sprzątaniu. Siedziała, łapała powietrze jak ryba, a potem powiedziała, że jestem „niewłaściwą” kobietą, że nie kocham swoich mężczyzn, po czym wyszła do domu.

Mam męża i dosyć dorosłego syna, który ma dwanaście lat. Od samego początku naszego życia z Andrzejem powiedziałam, że nie będzie podziału na „typowo kobiece” i „typowo męskie” obowiązki. To już nie epoka kamienia łupanego, oboje pracujemy, więc i domowymi obowiązkami dzielimy się po równo. Mąż się zgodził.

Dlatego chyba nigdy nie miałam problemów podczas urlopu macierzyńskiego – nie musiałam się rozrywać na kawałki, by opiekować się dzieckiem, sprzątać i gotować. Radziliśmy sobie z mężem na zmianę. Nas taki układ satysfakcjonował, nie pokłóciliśmy się ani razu przez cały ten czas. Teraz, gdy spłaciliśmy już kredyt hipoteczny, nawet rozważam kolejną ciążę.

Teściowa mieszka daleko od nas – trzy godziny pociągiem. Ma swój dom, ogród, męża i młodszego syna z rodziną pod bokiem. Dlatego nie nachodzi nas zbyt często. Zazwyczaj to my do niej jeździliśmy, żeby pomóc lub coś przywieźć z miasta, na przykład leki.

Kiedy wzięliśmy ślub, teściowa próbowała mnie wziąć pod swoje skrzydła, ale na mnie się nie da. Mogę pomóc, ale nie będę nikogo wozić na plecach. Trochę pomarudziła, ale odpuściła. Próbowała jeszcze kilka razy w trakcie naszego małżeństwa, ale bez skutku.

Z tego powodu skupiła się na drugiej synowej – żonie młodszego syna. Dziewczyna jest miła, ale zbyt miękka. Nie potrafiła w porę się postawić, i już od siedmiu lat jest pod rządami teściowej. A teściowa ma w głowie obraz „idealnego domu”, który tylko czeka, żeby go narzucić.

Teściowa rzadko nas odwiedza. Zazwyczaj wpada na święta, zapowiadając wcześniej wizytę. Zawsze przygotowujemy się wtedy na jej przyjazd. Ale niedawno postanowiła złożyć nam niezapowiedzianą wizytę.

Sobota, dwunasta w południe, dzwonek do drzwi. Otwieram – a tu droga teściowa we własnej osobie.

– Aha, nie spodziewaliście się mnie! – śmieje się teściowa. – Chciałam wam zrobić niespodziankę. Wczoraj byłam u lekarza, potem spotkałam się z koleżanką, która właśnie przyleciała do córki. Całą noc gadałyśmy, a teraz postanowiłam wpaść do was.

Mnie to nie przeszkadzało, tyle że właśnie sprzątaliśmy. Mąż bez większego entuzjazmu, ale z dużą starannością szorował kuchenkę, którą razem z synem ubrudzili, próbując efektownie podrzucić naleśnik. Syn właśnie szykował się do odkurzania.

– Cześć, babciu! – pomachał jej odkurzaczem.

Po chwili do kuchni wszedł mąż w fartuchu i gumowych rękawiczkach. Myślałam, że teściowej stanie serce. Kobieta, która całe życie rządziła mężem i dwoma synami, zobaczyła, że można żyć inaczej. Słyszałam, jak w jej głowie pękają schematy.

Zabrałam ją do kuchni, napoiłam herbatą, nakarmiłam naleśnikami, które dzień wcześniej usmażyli mąż z synem, ale z jej twarzy nie schodził wyraz rozczarowania i zdumienia. Odpowiadała monosylabami, a potem szybko udała się na dworzec. Zaoferowałam, że ją podwiozę, ale odmówiła.

Już w drzwiach teściowa szepnęła z patosem, że wszystko robimy źle. Ja szczególnie.

– Ty nie kochasz ani swojego syna, ani mojego – powiedziała.

– Dlaczego tak sądzisz?

– Gdybyś kochała, nie upokarzałabyś ich kobiecą pracą!

– Dobrze, mamo, już czas, miło było cię zobaczyć. Jeszcze tylko tego brakowało, żebym musiała znowu wysłuchiwać bzdur o roli kobiety i mężczyzny w domu.

Nie rozumiem, dlaczego była tak zbulwersowana. Moi mężczyźni pomagają mi w sprzątaniu, potrafią coś ugotować. Ja też mogę pójść po zakupy, wyrzucić śmieci czy wezwać hydraulika. Żyjemy w XXI wieku, to normalne!

Wyobrażam sobie, jaki szok kulturowy przeżyła moja teściowa. Może teraz jeszcze bardziej doceni młodszą synową, która wszystko robi sama.