– I tak odbiorę ci spadek – powiedziała siostra po nieudanej próbie zakwestionowania testamentu ojca

Mój ojciec był człowiekiem bardzo roztropnym. Zawsze wszystko robił z myślą o przyszłości, zastanawiając się, jak dane decyzje wpłyną na los innych ludzi.

Nawet stojąc u progu śmierci, nie zrezygnował ze swoich zasad – dowiedziawszy się o strasznej diagnozie, sporządził testament. Jednak nikomu nie zdradził jego treści. Chyba chciał zrobić niespodziankę.

Zrobił, ku “radości” wszystkich… Poróżnił mnie z siostrą na zawsze, bez szans na pojednanie. A sedno problemu polega na tym, że zgodnie z tym testamentem cały majątek, w tym mieszkanie, działka, samochód oraz pewne oszczędności, przeszedł na syna, czyli na mnie. Córce nie pozostawił absolutnie nic, ani grosza.

Do testamentu dołączony był list wyjaśniający od taty. Według niego taka decyzja była uzasadniona korzystnym zamążpójściem siostry Marty. Mówił, że jej mąż jest bogatym przedsiębiorcą, więc niczego jej nie brakuje.

Cóż, trudno się nie zgodzić. Mąż Marty to odnoszący sukcesy biznesmen, dwa razy w roku zabiera ją na Malediwy, trzy razy do Nicei. A ja jestem spawaczem w małym przedsiębiorstwie, zarabiam grosze, z czego większość oddaję na kredyt hipoteczny i konsumencki.

Oczywiście nie zamierzałem rezygnować z odziedziczonego majątku – to rozwiązanie wszystkich problemów naraz. Szansa na przyszłość!

Siostrze to, rzecz jasna, nie odpowiadało. Już trzy dni po ogłoszeniu testamentu przyszła do mnie z pretensjami. Dlaczego nie od razu? Pewnie naradzała się ze swoim mądrym mężem i najprawdopodobniej z prawnikiem.

– Oczywiście szanuję wolę ojca – zaczęła, siadając ostrożnie na brzegu kanapy w moim salonie – ale czy nie uważasz, że ten testament jest niesprawiedliwy?

– Nie, nie uważam. Ty i tak masz życie jak w maśle, a ja tonę w kredytach i liczę każdy grosz. Tata też nie był głupi, wiedział, co robi.

– To prawda. Ale jednak powinieneś oddać mi połowę. Byłoby to co najmniej uczciwe. Tym bardziej, że jestem kobietą i…

– Masz męża – przerwałem jej. – On cię we wszystkim utrzymuje. A ja jestem samotny i biedny.

Rozmowa zakończyła się podniesionymi tonami, ale tym razem nie doszło do otwartej kłótni.

Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że może faktycznie powinienem podzielić się z Martą, ale szybko odrzuciłem tę myśl. W końcu niczego jej nie jestem winien, a testament to dokument notarialny.

Kilka dni później Marta przyszła do mnie w towarzystwie jakiegoś postawnego mężczyzny. Temat rozmowy ten sam – podział ojcowskiego spadku z naciskiem na “sprawiedliwość” i “poczucie braterskiego obowiązku”.

– Nie mówię, że masz mi oddać wszystko – zaczęła smutnym głosem siostra. – Ale połowa należy mi się uczciwie. Sprzedamy mieszkanie i działkę, podzielimy się pieniędzmi. Samochód niech już zostanie tobie. Pieniądze taty też. Tam i tak nie ma ich dużo.

– Wydaje mi się, że już mówiłem wielokrotnie – nie, i to nie podlega dalszej dyskusji – odpowiedziałem ostro, przenosząc wzrok z siostry na jej męża i z powrotem.

– A nie boisz się – odezwał się nagle szwagier – że wykorzystam swoje możliwości? Tak łatwo się nie wywiniesz, gwarantuję!

Posłałem ich w ostrych słowach. Powiedziałem, że teraz z zasady niczego nie będę dzielić i życzyłem sobie ich więcej nie widzieć. W odpowiedzi usłyszałem tylko śmiech. A po miesiącu przyszło mi wezwanie do sądu. Siostra postanowiła przez odpowiednie organy zakwestionować ojcowski testament.

Przytoczyła przemyślane argumenty, ewidentnie doradził jej prawnik. Mówiła, że tata ciężko chorował, przyjmował silne środki przeciwbólowe i mógł sporządzić testament w stanie zmienionej świadomości. Na szczęście notariusz, który niegdyś poświadczył dokument, zaprzeczył temu. Powiedział, że ojciec był całkowicie przytomny i trzeźwy.

Tym razem siostrze i jej mężowi nic się nie udało. Ale wychodząc z budynku sądu po ogłoszeniu decyzji o oddaleniu żądań, zaczęli mi grozić.

– I tak odbiorę ci spadek. I to cały, nie połowę. Trzeba było wcześniej słuchać, a teraz mam, rozumiesz, też swoje zasady.

– Tylko spróbuj – odpowiedziałem, starając się zachować spokój.

A przecież z Martą zawsze się dogadywaliśmy i żyliśmy w zgodzie. Byliśmy rodzeństwem w najlepszym tego słowa znaczeniu. A przez jakiś tam testament nagle staliśmy się zaciekłymi wrogami, gotowymi się wzajemnie zniszczyć. Ale nie ustąpię – będę walczyć o swoje do końca!