Mama zadzwoniła do mnie z pretensjami. Okazało się, że nie tylko miałam ugościć siostrę z rodziną i zabawiać ich, ale też za własne pieniądze. Bo jakżeby inaczej – przyjechali z dziećmi w gości. Ale ja ich nie zapraszałam, sami się wprosili

Zaraz po szkole wyjechałam na studia do Warszawy, a potem już tam zostałam. Znalazłam pracę i przystosowałam się do życia w wielkim mieście. Dwa lata temu udało mi się wziąć kredyt na małe jednopokojowe mieszkanie na obrzeżach.

Siostra została w naszym rodzinnym mieście. Też zdobyła wyższe wykształcenie, ale jeszcze ani dnia nie pracowała, cały czas jest na urlopie macierzyńskim.

Chociaż jest młodsza ode mnie o trzy lata, pięć lat temu wyszła za mąż. Obecnie mają z mężem dwóch synów – starszy ma pięć lat, młodszy dwa.

Dopóki nie wzięłam kredytu, mama często prosiła mnie o wsparcie finansowe dla siostry. W Warszawie przecież zarabia się „miliony”. A ja wtedy wynajmowałam pokój i pracowałam jak szalona, żeby odłożyć na wkład własny. Wspieranie rodziny młodszej siostry nie mieściło się w moim budżecie.

– Po co ci ten wielki megapolis! Mieszkasz gdzieś tam, ciągle tylko pracujesz, a pieniędzy na pomoc dla siostry nie masz! Albo kłamiesz i po prostu nie chcesz pomagać – mówiła mama przy każdym telefonie.

Mama ignorowała fakt, że odkładałam na kredyt. A co mi pozostało, skoro mieszkanie, które odziedziczyła po babci, zapisała na siostrę – bo ona ma dzieci i rodzinę, a ja to tam gdzieś…

– Gdybyśmy sprzedali to mieszkanie i oddali ci połowę, to przy warszawskich cenach to kropla w morzu. Ty byś mieszkania nie kupiła, a siostra zostałaby bez dachu nad głową. A tak, przynajmniej ona ma mieszkanie.

Wtedy poczułam się dotknięta. Nawet jeśli ze sprzedaży nie wyszłaby wielka suma, mnie byłoby trochę lżej. Ale co się stało, to się nie odstanie.

Teraz jestem warszawianką z własnym mieszkaniem, za które jeszcze długo będę musiała płacić. Ale przynajmniej płacę za swoje, a nie za wynajem.

Pracuję dużo, większość pensji idzie na spłatę kredytu, więc żyję oszczędnie i nie mogę sobie pozwolić na wiele. Nawet na urlop staram się nie iść, żeby więcej zarobić. Kręcę się, jak mogę. Rodzice pomagają tylko młodszej córce, ale już się do tego przyzwyczaiłam.

Ostatnio zadzwoniła siostra. Opowiadała, że jest zmęczona urlopem macierzyńskim, ciągle tylko przewija i karmi, a tak by chciała gdzieś wyjść i odpocząć. Wyszło na to, że sama się wprosiła w odwiedziny. Mówiła, że przed nimi długi weekend, mąż będzie wolny, więc fajnie byłoby odwiedzić stolicę.

Od razu powiedziałam, że nie mam wolnego, więc nie mogę ich oprowadzać. Poza tym mieszkanie jest małe, będą musieli spać na podłodze. Siostrze to jednak nie przeszkadzało, twierdziła, że sama się po mieście porozgląda, a spanie na podłodze im nie przeszkadza.

Westchnęłam, ale się zgodziłam – niech przyjeżdżają. Siostra się ucieszyła i obiecała zadzwonić, jak kupią bilety. Termin, który wybrali, był dla mnie niekorzystny, musiałam się zwolnić z pracy, żeby ich odebrać.

A przyjechała siostra z mężem i starszym synem. Nawet nie powiedziała, że zabiorą dziecko, ale co zrobić. Dobrze, że chociaż młodszego zostawili z babcią. Przywiozłam ich do mieszkania i pobiegłam do pracy. Wieczorem wróciłam i zaczęłam ich rozlokowywać.

Okazało się, że siostra z synem nie mogą spać na podłodze, bo „ciągnie” i mogą się przeziębić. Byłam tak zmęczona, że nie miałam siły się sprzeczać, oddałam im kanapę, a sama spałam na podłodze. Rano cichutko się wymknęłam do pracy.

Siostra cały dzień bombardowała mnie telefonami i wiadomościami, pytając, gdzie pójść, czym dojechać, gdzie zjeść taniej. Miałam wrażenie, że ona i jej mąż nigdy nie słyszeli o istnieniu internetu. Byłam w złym humorze, bo sen na podłodze przy moich problemach z kręgosłupem był koszmarem. Krzyknęłam, żeby sami się ogarnęli.

Wieczorem ledwo dowlokłam się do domu i okazało się, że cała rodzina siedzi i czeka na mnie, żebym zrobiła kolację. – No przecież jesteśmy gośćmi, więc nie zaczynałam gotować. Będzie coś do jedzenia? – zapytała siostra bez cienia zażenowania.

Miałam ochotę od razu ich wyrzucić, ale ze względu na dziecko się powstrzymałam. Mogli przynajmniej coś przygotować dla siebie.

Cztery dni, które u mnie gościli, ledwo przeżyłam. Kręgosłup mi wysiadał, po pracy musiałam gotować, a przez cały dzień telefon mi dzwonił od ciągłych wiadomości i telefonów od siostry. Co do bałaganu, jaki po sobie zostawili, już nie wspomnę. Odprowadziłam ich na dworzec i w końcu mogłam odetchnąć, ale okazało się, że za wcześnie.

Dwa dni później zadzwoniła mama z pretensjami. Skarżyła się, że przez mój brak pomocy siostra z mężem bardzo się wykosztowali, a mają przecież dzieci.

– Na podłodze ich położyłaś, nigdzie nie zabrałaś, musieli sami wszystko ogarniać. A ile pieniędzy wydali – to straszne! Przecież wiesz, jaka jest ich sytuacja, mogłaś pomóc siostrze!

– Wyjaśniłam mamie, że to ja spałam na podłodze, a gości w ogóle nie zapraszałam. Poza tym siostra wiedziała, że nie będę miała czasu ich oprowadzać, bo pracuję. Na co wydali swoje pieniądze, też nie wiem. Jedzenie kupowałam na własny koszt, a od siostry nie wzięłam ani grosza.

– I tak źle się zachowałaś. Mogłaś wziąć wolne, oprowadzić ich, zabrać gdzieś, żeby odpoczęli. A ty nawet siostrzeńcowi nic nie dałaś w prezencie!

– Miałam ich chyba zabrać na swój koszt, prawda? – upewniłam się. – A że siostrzeniec w ogóle przyjedzie, dowiedziałam się dopiero na dworcu.

– No właśnie! Przecież to nie milionerzy! Sama wiesz, jak im ciężko się żyje.

– Komu ciężko się żyje, ten nie jeździ w odwiedziny, tylko pracuje, żeby żyć lepiej.

Mama stwierdziła, że wielkie miasto mnie zepsuło, zrobiłam się surowa i nieczuła. W skrócie – wina i tak spadła na mnie. Siostra sama się wprosiła, razem z mężem wydali jakieś pieniądze, a winna jestem ja.

Ochota na kontakt z rodziną i przyjmowanie kogokolwiek w gości odeszła mi na dobre.