Dziś od rana jestem na nogach. Obiegłam wszystkie sklepy, wpadłam jeszcze na targ. Do domu ledwo to wszystko doniosłam – w jednej ręce torba z mięsem i rybą, w drugiej wszystko, co potrzebne do mięsa i ryby. Jestem tak zmęczona, że brak słów. Mąż powiedział, że chce spędzić ten weekend ze mną na działce, więc się przygotowuję. Już nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio byliśmy sami.
Życie ucieka nam przez palce, a my nie mamy kiedy żyć po swojemu. Wyszłam za Wiktora jeszcze na studiach. Musieliśmy mieszkać z rodzicami. Zawsze na ich oczach. Potem urodziły się dzieci jedno po drugim – mamy syna i córkę. Oboje już dorośli, wyjechali akurat ze znajomymi w podróż. Odprowadziliśmy ich i postanowiliśmy: następny weekend będzie nasz. Przypomnimy sobie młodość. Dlatego tak się staram.
W domu uświadomiłam sobie, że zapomniałam octu i majonezu. Po prostu nie miałam już siły dźwigać więcej. I dlaczego my, kobiety, mamy tylko dwie ręce? Chętnie bym odpoczęła, ale na to nigdy nie ma czasu. Mój Wiktor lubi, by wszystko było świeżutkie. Więc muszę trochę postać przy kuchni, a odpocznę na działce.
Szybko zagnieotłam ciasto i odstawiłam do wyrośnięcia. Pokroiłam drobno mięso, zamarynowałam. Zrobię też zestaw warzywny: warstwę gołąbków, warstwę faszerowanych bakłażanów, warstwę faszerowanej papryki, a reszta – jak fantazja podpowie. Do tego tort wątrobiany z majonezem i suszonymi śliwkami – to ulubione danie Wiktora.
Mogłabym jeszcze wiele przygotować dla męża, ale zawsze brakuje czasu – praca, sprzątanie, wszystko na mojej głowie. Mój Wiktor ceni porządek ponad wszystko. Dzieci też do tego przyzwyczaja, ale one nie bardzo się uczą. Wiecie, dzieci to dzieci. Nic to, jeszcze się nauczą, a póki co sprzątam sama.
Cały dzień tak zleciał, na szczęście zdążyłam z kolacją. Wiktor wrócił i od razu do stołu. Mam świeżutką zupę: z młodą cielęciną i kalafiorem. Mój Wiktor nie zje nic podgrzewanego, więc wszystko prosto z kuchenki. A gdy zajada się zupą, pieczeń dojdzie w sam raz. Na kolację wpadł też sąsiad. Jego żona wypoczywa nad morzem, a on przyszedł do nas na gotowe. Nie wiem, ja bym mojego Wiktora samego nigdy nie zostawiła. Mężczyźni zjedli, pogadali, a mój Wiktor poszedł spać. A ja muszę jeszcze zrobić pranie.
Choć położyłam się późno, obudziłam się skoro świt. Wszystko spakowałam i przygotowałam. Wtedy obudził się i Wiktor. Zjedliśmy śniadanie – i na działkę. O, to dopiero odpoczniemy! Po drodze mąż dwa razy zatrzymywał samochód: ja szybciutko wyskakiwałam, by dokupić potrzebne mu napoje.
Dotarliśmy na działkę. Od razu zabrałam się do pracy. A mąż poszedł zaprosić na wieczór sąsiadów – przecież w weekend trzeba się rozerwać. Póki jest czas, ja rzuciłam się na grządki. Po zimie trzeba wszystko ładnie ogarnąć. Nie prostowałam pleców, a potem od razu do kuchni. Wtem słyszę, że mąż nadchodzi z sąsiadami.
Nakryłam wspaniały stół, posiedzieliśmy, ubawiliśmy się po uszy. Co prawda, deszczyk zaczął padać, troszkę z sufitu nam nakapało. Wiktor ma wiele spraw, do dachu jakoś nie może się zabrać.
Było przyjemnie, ale pod koniec wieczoru byłam tak zmęczona, że ledwo stałam. Nic dziwnego – prawie nie spałam w nocy. Dobrze, że sąsiadka pomogła posprzątać i pozmywać naczynia.
Z samego rana przyszedł inny sąsiad w gości. Wczoraj nie zdążył, to dziś przyszedł. Panowie zasiedli do stołu, a ja znów do kuchni. Oni siorbią świeżą zupę rybną, a ja w tym czasie lepię pierożki z owocami. Potem przyszli kolejni sąsiedzi, więc zaczęłam smażyć naleśniki – trzeba czymś ugościć.
Znów cały dzień przy kuchni spędziłam, nawet się nie obejrzałam, jak się ściemniło. Szybko posprzątałam i do domu. niby niedaleko, a już noc. Przyjechaliśmy, nakarmiłam Wiktora. On z gazetą przed telewizorem: trzeba znać najnowsze wiadomości.
Coś tam przygotowałam do obiadu: po dwóch dniach weekendu lodówka pusta, a Wiktor lubi wszystko świeże. Wyprasowałam suche pranie. Wyjęłam mężowi ubranie na jutro, buty wyczyściłam. Trzeba go jakoś ładnie do pracy wyprawić.
Zanim wszystko skończyłam, już była noc, a ja też muszę rano do pracy. Ale żeby tak dla siebie samej zadbać, ciągle brakuje czasu.
Rano wstałam – i znowu do kuchni: przygotować śniadanie. Spakowałam Wiktorowi paczuszkę do pracy. Chyba ze wszystkim zdążyłam, ale w ogóle nie odpoczęłam. Weekend minął tak, że go nawet nie poczułam. I jak nauczyć się odpoczywać, nie wiem.