Zbliża się moje 70. urodziny, a ja czuję się całkiem samotna, mimo że mam syna. Wszystko przez to, że nie udało mi się dogadać z synową

Moja historia nie jest wyjątkowa, ale przez to wcale nie jest łatwiejsza. Wiele razy słyszałam o podobnych sytuacjach, jednak nigdy nie myślałam, że sama stanę się ich bohaterką. Zbliżam się do 70. urodzin i coraz mocniej odczuwam, jak życie przecieka mi przez palce. Nie chodzi o zdrowie – z tym na szczęście nie jest najgorzej. Problemem jest samotność, która doskwiera mi po śmierci męża, i to, że mój jedyny syn zdaje się całkowicie o mnie zapominać. Wszystko dlatego, że moje relacje z jego żoną, Anią, nie ułożyły się najlepiej.

Dzielę się moimi przeżyciami, bo nie chcę, aby inne matki powtarzały moje błędy. Choć trudno mi to przyznać, wiem, że w dużej mierze sama jestem sobie winna. Zorientowałam się, że doszłam do ślepego zaułka, kiedy było już za późno.

Z moim mężem, Andrzejem, nie byłam szczególnie blisko, zwłaszcza w ostatnich latach naszego małżeństwa. Jego trudny charakter, pogłębiająca się choroba i nasze częste kłótnie sprawiły, że nie mieliśmy dla siebie zbyt wiele ciepłych uczuć. Jednak teraz, gdy go zabrakło, widzę, że mimo wszystko nasze życie było pełne emocji i wzajemnego zaangażowania. Te konflikty, paradoksalnie, wypełniały moją codzienność.

Po ślubie syna nasze kontakty mocno się osłabiły. Kamil praktycznie zniknął z mojego życia, zajmując się budowaniem swojej nowej rodziny.

Kiedy na świat przyszły moje wnuczki – bliźniaczki, poczułam, że jestem potrzebna jak nigdy wcześniej. Regularnie odwiedzałam młodych, pomagałam w opiece nad dziewczynkami. Kamil i Ania często zostawiali mnie z wnuczkami, by spędzić trochę czasu tylko we dwoje. Rozumiałam to i cieszyłam się, że mogę być wsparciem.

Jednak od początku nie rozumiałam stylu życia mojej synowej. Ania jest weganką i narzuciła w domu bardzo rygorystyczne zasady żywieniowe. Nie ma tam mięsa, drobiu, a nawet prawdziwego sera – tylko roślinne zamienniki. Sama Ania nie je nawet ryb, a mojemu synowi trudno było całkowicie przestawić się na jej dietę.

Kiedy zostawałam z wnuczkami, gotowałam dla nich to, co znalazłam w lodówce. Ale dziewczynki były bardzo wybredne i jadły tylko makaron z serem, którego i tak często brakowało. Raz zdecydowałam się na rozmowę z Anią, sugerując, że może warto wprowadzić do ich diety więcej białka. W końcu dzieci potrzebują odpowiednich składników odżywczych. Ta rozmowa skończyła się katastrofą.

Ania poczuła się dotknięta moimi uwagami. Twierdziła, że jej plan żywieniowy jest odpowiednio zbilansowany, a dziewczynki jedzą wszystko, co przygotuje. Może miała rację, ale nie mogłam patrzeć, jak są takie drobniutkie i wybredne. Moje sugestie o mięsie czy jajkach spotkały się z oburzeniem, a Kamil milczał, nie chcąc stanąć po żadnej stronie.

Ostatecznie nasze relacje się popsuły. Wszystko skończyło się wielką kłótnią, gdy przyniosłam wnuczkom świąteczne słodycze w pięknej kartonowej puszce. Ania wyrzuciła je, twierdząc, że są pełne sztucznych dodatków i tłuszczu palmowego. Poczułam się okropnie.

Od tamtej pory zostałam praktycznie odcięta od życia mojego syna. Kamil przestał dzwonić, a moje próby kontaktu z Anią były ignorowane. Po śmierci męża zostałam całkiem sama w dużym trzypokojowym mieszkaniu. Nie mogę wyjść z inicjatywą, bo Ania uważa, że obrażam jej wartości.

Nie wiem, co boli mnie bardziej – to, że straciłam syna, czy to, że nie widzę moich ukochanych wnuczek. Może rzeczywiście popełniłam błędy, ale chciałam tylko ich dobra. Tymczasem dziewczynki wydają się szczęśliwe i zdrowe, Kamil wygląda świetnie, a Ania to piękna i zadbana kobieta. Może to ja powinnam coś zmienić w sobie?

Zbliżają się moje urodziny i boję się, że nikt nawet mnie nie odwiedzi. Serce mi pęka. Chciałabym, żeby wszystko było jak dawniej, żebyśmy znów byli rodziną. Jestem gotowa zaakceptować ich zasady i zacząć od nowa, ale nie wiem, czy jeszcze mam na to szansę. Co byście zrobili na moim miejscu?