Teraz jest mi bardzo przykro patrzeć na życie moich dzieci, bo żyją je zupełnie niewłaściwie, a nie chcą słuchać moich rad.
Wielu znajomych mówi, że nie mam racji i nie powinnam wtrącać się w ich rodzinę, ale nie potrafię inaczej. Przecież jestem matką. Czy mogę na to spokojnie patrzeć? Nie, oczywiście. Ale jak zaradzić, nie wiem.
Stoję przed poważnym dylematem. Czy mam prawo ingerować w rodzinę swojej córki, nawet jeśli po prostu chcę im pomóc?
Chodzi o to, że zupełnie nie mogę zrozumieć swoich dzieci, bo moja córka z zięciem i ich dwojgiem dzieci pojechali na wypoczynek w Alpy za ostatnie pieniądze.
Dla mnie to była taka niespodzianka, że nie potrafię tego nawet słowami opisać.
Może ludzie powiedzą, że nic złego nie zrobili i to normalne, gdy młode rodziny wypoczywają, a zwłaszcza w takim czasie, gdy dzieci potrzebują spokoju. Ale ja wiem, jak oni teraz żyją, że ledwo im na życie wystarcza. We wrześniu prosili mnie o pieniądze, kiedy szykowali dzieci do szkoły, bo nawet na przybory szkolne nie wystarczało.
Zawsze prosiłam dzieci, by oszczędzały, bo nawet gdy dobrze zarabiali, często brali kredyty, bo nie potrafią oszczędzać ani grosza, wszystko wydają na niepotrzebne, moim zdaniem, rzeczy.
Tak się złożyło, że moja córka i jej mąż niedawno oboje zostali bez pracy, moja Daria do tej pory nie może znaleźć normalnej pracy, niestety, a zięć od 11 grudnia zaczyna nową pracę i nikt nie wie, jak mu tam pójdzie, ale pensja tam też niewielka i nikt mu nie obiecuje jej podwyższenia w najbliższej przyszłości.
W zeszłym roku dzieci, dzięki losowi, spłaciły kredyt za własne jednopokojowe mieszkanie, planowały je sprzedać i wziąć w kredycie trzypokojowe. Ale te pieniądze, które teraz zgromadzili, idą na życie, o mieszkaniu teraz nawet nie ma mowy.
Zięć i moja córka nie potrafią odkładać pieniędzy, choć starałam się ich tego nauczyć. Jeszcze tydzień czy dwa do wypłaty, a oni już siedzą na makaronie, bo nie mają za co kupić jedzenia.
Ja oczywiście sama piekę im pierogi, smażę kotlety i zanoszę im to wszystko do domu, bo nie mam możliwości kupować czegoś drogiego, więc gotuję sama, żeby było smacznie i zdrowo, i jak najtaniej.
Ach, córka wtedy tak mi dziękuje, dzieci są radosne, ale jestem emerytką, nie mogę dużo kupować. Jaką mam tę emeryturę? Czy mogę im często pomagać, gdy mi samej ledwo na elementarne rzeczy i jedzenie wystarcza?
Za każdym razem pierwszego dnia każdego miesiąca, gdy córka z zięciem dostają wypłatę, proszę ich, by oszczędzali, żeby do końca miesiąca starczyło im na życie, ale oni żyją dniem dzisiejszym, jak chcą, i już piętnastego znowu siedzą bez pieniędzy.
I tak i tym razem wyszło, pojechali wypoczywać za ostatnie pieniądze w Alpy przed świętami. Rozumiem, że do rodziny, ale benzyna, jedzenie, wszystko jest bardzo drogie.
Tłumaczą się, że chcieli zaoszczędzić tak, jak ich zawsze uczyłam, mówiąc, że nie pojechali tam na święta, bo wtedy ceny będą kosmiczne, a przed świętami pojechali, jeszcze do krewnych. Ale i tak ta podróż przyniesie duże wydatki.
Mówię córce, że więcej im nie będę pomagać, zmęczyłam się już troszczeniem się o nich. A ona mi odpowiada, że nigdy mnie o to nie prosiła.
Ale szkoda mi dzieci, moich wnuków. Czy to ich wina? Jestem taka zła na córkę i zięcia. Jak im uświadomić, że żyją niewłaściwie? I czy w ogóle warto im pomagać, przecież niosę im ostatnie pieniądze, a oni tak po prostu wzięli i pojechali w Alpy?