Teściowa, która twierdzi, że Tajlandia to jej ulubiony afrykański kraj – szalona podróż trzech pokoleń
Wyobraźcie sobie sytuację, w której nasza ekipa firmowa dzieli się na trzy grupy – „pijących”, „zakodowanych” i „zakodowanych podwójnie”. Ja, Michał, wypił więcej niż ktokolwiek inny z grupy „zakodowanych podwójnie”, a w nagrodę kierownictwo przyznało mi trzy wyjazdy do Tajlandii dla mnie, mojej żony Anny i mojej teściowej, Jadwigi. To właśnie Jadwiga, z pełnym przekonaniem, ogłosiła, że musi koniecznie pojechać, bo Tajlandia to jej ulubiony „afrykański” kraj! Tak, dobrze słyszycie – Jadwiga uważa, że Tajlandia należy do Afryki, a dodatkowo marzy o zobaczeniu kraju kangurów (oczywiście, wiedząc, że kangury nie występują w Tajlandii).
Przygotowania do wyprawy miały wymiar absolutnie absurdalny. Spakowaliśmy dwie torby – do mniejszej wrzuciliśmy nasze rzeczy: 15 paczek makaronu i 19 puszek gulaszu, a do większej umieściliśmy teściową Jadwigę – a dokładniej, jej ulubiony, kolorowy kostium kąpielowy, który był dla niej symbolem nadchodzących przygód.
Po przylocie do Tajlandii zameldowaliśmy się w hotelu. Na początek, zjadłem gulasz z makaronem w naszym pokoju, po czym cała trójka udała się na obiad, a następnie na plażę. Na plaży, wśród tłumu urlopowiczów, widzieliśmy, jak inni odpoczywają, ślizgając się po dmuchanych bananach. Moja żona Anna i ja usiedliśmy na jednym z nich, gdy nagle instruktor poprosił o zebranie jeszcze sześciu osób, żeby stworzyć pełną grupę. I tu niespodziewanie dołączyła do nas teściowa Jadwiga!
Przygoda nabrała absolutnie zwariowanego tempa. Banany – te, które miały być tylko zabawnym środkiem transportu – nagle zaczęły zaskakiwać: jeden z nich zniknął pod wodą, ciągnięty przez łódkę z instruktorem, a tu nagle, niczym scena z filmu akcji, na Jadwigę zaatakował rekin! Rekin ugryzł ją w plecy tak mocno, że, jakby w przypływie własnych emocji, natychmiast opadł na dno, zostawiając nas wszystkich w szoku.
Ale to jeszcze nie koniec szaleństwa! Następnego dnia Jadwigę zafascynowało widowisko, gdy łódź holowała spadochroniarza. Dwóch tajskich instruktorów, widząc jej zainteresowanie, założyło jej podwójne, skórzane pasy, wołając „GO!”. I tak teściowa rozpędziła się na bananie, miażdżąc na swojej drodze zamki z piasku, leżaki, parasole, a nawet zaskoczonych plażowiczów. Gdy zbliżyła się do brzegu, jej niezwykła jazda zakończyła się spektakularnie – z impetem uderzyła w bok tankowca przewożącego ropę, co wywołało alarmowe syreny. Tankowiec, zaskoczony nietypową sytuacją, dał sygnał ostrzegawczy, a Jadwiga, jakby chcąc pokazać, że nie boi się niczego, jeszcze raz przyspieszyła, aż do momentu, gdy struny spadochronu pękły, a statek został zmuszony do odpłynięcia na wiosłach.
Kolejny dzień przyniósł jeszcze więcej niespodzianek. Podczas safari, gdy jechaliśmy obok hipopotamów, miałem wrażenie, że gdyby hipopotamy miały ubrania, mogłoby się wydawać, że są krewnymi Jadwigi! W trakcie przejazdu, około 5 km od hotelu, na nas zaatakował małpiak, próbując odebrać teściowej koszyk z zakupami. Jadwiga nie dała się zaskoczyć – wsunęła małpie głowę pod pachę, udusiła go, a małpiak błagał o litość, pokazując swój tajski paszport.
Niedaleko, po około 800 metrach, zauważyliśmy ogromnego tygrysa siedzącego pod drzewem. Instruktor wyzwał nas: „Kto nie boi się nakarmić tego zwierza kolbasą, dostanie czekoladkę!”. Bez chwili wahania wyciągnął paczkę gotowanej kolbasy. Po dziesięciu minutach tygrys i Jadwiga siedzieli razem w cieniu – tygrys delektował się kolbasą, a Jadwiga, z uśmiechem, dostała swoją czekoladkę.
Następnego dnia odwiedziliśmy park wodny. Gdy Jadwiga wyszła z przebieralni, zapadła cisza – nawet ptaki przestały śpiewać, a rybki w akwarium zbliżyły się do szyb. Ubrana była w stary, klasyczny kostium kąpielowy z lat 50., co wywołało u nas wszystkich salwy śmiechu, przypominając czasy, gdy niektóre rzeczy miały zupełnie inny styl. Moja żona i ja zdecydowaliśmy się zjechać razem po zjeżdżalni, a nasz wspólny zjazd zakończył się spektakularnie, gdy wpadliśmy w rurę i buchnęliśmy do basenu.
Ostatniego dnia, żegnając Tajlandię, Anna i ja rzuciliśmy do oceanu dwie monety na szczęście, mając nadzieję, że kiedyś tu wrócimy. Jadwiga natomiast postanowiła rzucić do wody puszkę gulaszu – gest, który sprawił, że zrozumiałem, iż ta niezwykła przygoda na zawsze pozostanie w naszej pamięci.
Dla polskiego czytelnika ta opowieść to nie tylko zapis szalonych przygód i absurdalnych sytuacji, ale także manifest, że życie, nawet w późnym wieku, może być pełne niespodzianek, śmiechu i niezapomnianych momentów. Jadwiga udowodniła, że wiek to tylko liczba, a prawdziwa wolność i radość mogą być osiągnięte, jeśli odważymy się iść za głosem serca, nawet jeśli oznacza to podróż do Tajlandii – kraju, który według niej, choć z przymrużeniem oka, należy do Afryki.
Czy nie jest to właśnie przesłanie, które powinniśmy pielęgnować? Żyjmy pełnią życia, śmiejmy się z przeciwności losu i pamiętajmy, że każda przygoda, choćby najbardziej szalona, dodaje nam energii i inspiruje do marzeń.