Przez całe życie miałem dwa małżeństwa. Z pierwszą żoną przeżyłem dwanaście lat, z drugą – cztery. Mam troje dzieci. Przez wszystkie te lata dobrze zarabiałem, pomagałem im we wszystkim, nie odkładając niczego dla siebie. A dziś, w wieku 66 lat, zostałem sam. Dzieci mnie nie odwiedzają, nawet nie dzwonią – tylko dlatego, że się rozwiodłem

Dziś mam 66 lat, choć wciąż trochę dorabiam. W życiu byłem dwa razy żonaty. Pierwszą żonę poznałem na weselu mojej siostry. Ładna, mądra dziewczyna, znajoma szwagra – ujęła mnie swoją naturalnością, prostotą, spokojem. A co najważniejsze, okazało się, że i ja nie byłem jej obojętny. Po weselu zaczęliśmy się spotykać, a niedługo później zaproponowałem jej ślub i wspólne życie.

Na początku było nam bardzo dobrze. Ale kiedy urodziły się dzieci, cała jej uwaga skupiła się tylko na nich, a ja zostałem jakby na bocznym torze. Mieliśmy dwie cudowne córki. Kocham je do dziś, ale wtedy bolało mnie, że żona całkowicie przestała mnie zauważać. W tym braku zrozumienia mijaliśmy kolejne lata. Aż pewnego dnia poznałem kobietę, która później została moją drugą żoną. Była młodsza, piękna i naprawdę zainteresowana mną – moją pracą, moimi osiągnięciami. W tamtym momencie bardzo tego potrzebowałem, bo w domu byłem tylko „tym, który zarabia”, a nie kimś ważnym.

Kiedy powiedziałem pierwszej żonie, że odchodzę, przyjęła to z dziwnym spokojem. Myślałem nawet, że ma kogoś innego. Dziś wiem, że się myliłem – do dziś żyje sama i nigdy już nie wyszła za mąż. Było mi przykro wobec córek, ale żona uznała, że lepiej będzie, jeśli nie będę się z nimi widywał. To ona nalegała, aby zerwać kontakt – i ja, niestety, się na to zgodziłem.

Później ożeniłem się po raz drugi. Urodził się mój syn i to jemu poświęcałem większość czasu. Moja mama, póki żyła, utrzymywała kontakt z wnuczkami, dawała im prezenty, jakieś drobne pieniądze. Przez nią wysyłałem córkom drobne upominki i pieniądze na urodziny. Może podpisane „od babci”, ale i tak czułem, że choć trochę uczestniczę w ich życiu.

Drugie małżeństwo trwało tylko cztery lata. Żona zakochała się w młodszym mężczyźnie i sama złożyła pozew o rozwód. Ponieważ miałem dobrą posadę i wysoką pensję, jasno określiła, ile mam jej płacić i ile będę winien synowi. Nie protestowałem – to moje dziecko, więc czułem obowiązek. Ale jej nowemu partnerowi bardzo przeszkadzało, że chcę widywać syna. Uznali, że on będzie wychowywał moje dziecko „jak własne”. Nie miałem wtedy siły walczyć – była nieustępliwa, uważała, że „wie najlepiej”.

Dziś moje dzieci są dorosłe. Mają swoje rodziny, swoje dzieci – mam już wnuki. A jednak przez wszystkie te lata nikt nawet nie zapytał, czy żyję, czy jestem zdrowy, czy potrzebuję pomocy. Tak, rozwiodłem się z ich matkami, ale przecież nadal jestem ich ojcem. Dlaczego o mnie zapomnieli? Dlaczego nie potrzebują mnie teraz, kiedy tak bardzo brakuje mi zwykłej rozmowy? Może naprawdę nigdy o mnie nie myśleli? Może byłem dla nich tylko portfelem, który kiedyś przestał istnieć?

Dziś nie mam już dobrej pracy ani oszczędności – wszystko oddawałem im, swoim dzieciom. A teraz chciałbym tylko, żeby czasem mnie odwiedzili, żeby przy kawie zapytali: „Tato, jak się czujesz?”. Nie chcę wiele. Chcę po prostu nie być sam. Ale wygląda na to, że mnie już nie potrzebują. Zapomnieli o mnie.