Mój biologiczny ojciec, który zostawił mnie z mamą, gdy byłem jeszcze mały, wczoraj po raz pierwszy przekroczył próg mojego domu. Skądś zdobył mój numer i poprosił o spotkanie. Zawsze marzyłem o tacie, ale nawet nie przypuszczałem, że będzie wyglądał właśnie tak
Ojciec, którego – jeśli w ogóle można tak powiedzieć – nie miałem przez całe życie, nagle po prostu się pojawił, kiedy moje sprawy już od dawna toczyły się własnym rytmem. Tak samo łatwo, jak kiedyś zdecydował odejść z naszej rodziny, tak samo łatwo postanowił wrócić do mojego życia.
Załatwił mój numer i poprosił o spotkanie. Tylko ja właściwie nie potrafię nazwać go ojcem, bo ten człowiek nie włożył ani odrobiny wysiłku w moje wychowanie. Przez całe lata byłem mu obojętny. Zresztą nawet go nie pamiętam – zostawił mamę samą ze mną na rękach.
Na nogi postawiła mnie mama. Ile ona włożyła sił w moje wychowanie, ile razy odmawiała sobie wszystkiego, żeby mnie zabezpieczyć, żebym – mimo wszystko – niczego nie potrzebował. Gdyby nie ona, jej troska, wsparcie i wiara we mnie, nie wiem, kim bym dziś był.
A teraz, kiedy jestem dorosłym facetem, samodzielnym, kiedy nie trzeba zmieniać pieluch i trzymać za rękę na każdym kroku, on nagle uznał, że warto o sobie przypomnieć. Jak tylko stałem się dorosły i dość dobrze radzący sobie w życiu, nagle stałem się dla niego interesujący. Teraz pilnie potrzebuje syna – wreszcie przypomniał sobie o własnym dziecku.
Kiedy zadzwonił i poprosił o spotkanie, miałem poczucie, że nie ma co liczyć na nic dobrego. A jednak gdzieś głęboko w środku całe życie chciałem mieć ojca. Takiego, z którym można pograć w piłkę, pojechać na ryby, normalnie spędzić czas. Wmawiałem sobie, że może przyszedł, bo naprawdę żałuje tego, co zrobił w młodości, gdy zostawił moją mamę z dzieckiem. Dorosły człowiek, a taka naiwność.
Kiedy go zobaczyłem, niemal poczułem ulgę, że nie mieszkał z nami przez te wszystkie lata. Wyglądał bardzo źle, był brudny, zaniedbany. Od razu zaczął mówić, że żyje mi się lepiej, niż przypuszczał, a jego los ułożył się dużo gorzej. Tłumaczył się, że odszedł od mojej mamy, bo był młody, bo chciał „pożyć”, bo wydawało mu się, że najlepsze dopiero przed nim. A teraz został sam. I skoro to dzięki niemu pojawiłem się na tym świecie, to powinienem chociaż trochę o niego zadbać – bo nie ma już dokąd pójść, nie ma przy nim żadnej bliskiej osoby.
Nawet nie przeprosił. Tylko się usprawiedliwiał. Nie próbował nadrobić straconych lat. Nie zapytał ani razu, jak nam z mamą żyło się przez te wszystkie lata we dwoje. Zamiast tego poprosił, żebym wspierał go finansowo, bo przecież jestem jego jedynym synem. Mówił, że jest samotny, stary i chory, że sam już nie daje rady.
Oczywiście rozumiem, że starość bywa trudna. Ale czy ja naprawdę mam wobec niego jakiś obowiązek? Za co? Dbam o mamę, bo ona przez całe życie dbała o mnie. A co zrobił on? Gdzieś się błąkał przez całe moje dzieciństwo. Nie chciał nawet wiedzieć o moim istnieniu, choć doskonale rozumiał, że ma dziecko.
Nie czuję, że jestem mu cokolwiek winien tylko dlatego, że jest moim ojcem. Nie muszę pomagać mu teraz wyłącznie dlatego, że przyszedł do mnie jako do „jedynego syna” i prosi o wsparcie. Jak mam pomagać komuś, do kogo nic nie czuję? Gdzie był, kiedy byłem samotny? Kiedy w szkole nie było komu powiedzieć o mnie dobrego słowa? Wszystko w życiu osiągnąłem sam. Nigdy nie narzekałem, nie chciałem dokładać mamie zmartwień.
A jednak jego zachowanie teraz bardzo mnie uderza. Po raz pierwszy naprawdę nie wiem, jak powinienem postąpić. Z jednej strony – to dzięki niemu jestem na świecie. Z drugiej – przez lata nie obchodziło go, jak żyjemy, ani ja, ani moja mama. I dziś nie jestem mu potrzebny jako syn. Jestem mu potrzebny jak bankomat. Kiedyś powodem jego odejścia były imprezy i życie „na luzie”, a teraz ja miałbym mu dawać pieniądze na ciąg dalszy tego stylu? Bo tak to niestety wygląda. Twierdzi, że nie starcza mu na życie, ale przecież całe życie żył tylko dla siebie – naprawdę nie mógł nic odłożyć na starość? Na co liczył?
Co mam zrobić, jeśli biologiczny ojciec tak nieodpowiedzialnie zostawił mnie w dzieciństwie, a teraz prosi o pomoc materialną? I to nie jednorazową – tylko chce, żebym wspierał go „we wszystkim”. Nie mam w sobie poczucia długu wobec człowieka, który nie zrobił dla mnie nic.
Powiedziałem mu więc wprost, żeby poszedł i nigdy więcej do mnie nie przychodził. Nie chcę go widzieć. Powiedziałem to bez wahania, a teraz siedzę i myślę… czy zrobiłem dobrze? Czy to było fair? Czy zgodne z sumieniem?
