– Babciu, wybacz, ale już więcej do ciebie nie przyjdę – mówi do mnie moja wnuczka Zofia. – A co się stało? Obraziłaś się? – pytam. – Tak. I sama dobrze wiesz, dlaczego – odpowiada szczerze Zofia. Mam 64 lata i powiem szczerze – nigdy w życiu nie było mi tak przykro. A wszystko przez mamę mojej synowej, która zawsze była tą „dobrą i hojną” babcią, a na jej tle ja wyglądałam, delikatnie mówiąc, bardzo skromnie
Mój jedyny syn ożenił się 20 lat temu, a właśnie wtedy mama mojej synowej wyjechała za granicę, do Włoch. To zmieniło nasze życie, dzieląc nas na „bogatą” i „biedną” babcię.
Mama mojej synowej najpierw zbudowała sobie ogromny dom, a potem pomogła naszym dzieciom z mieszkaniem – kupiła im dwupokojowe mieszkanie, ale zapisała je na siebie. Nie wiem, po co to zrobiła. Może bała się, że w razie rozwodu mój syn dostanie jakąś część.
Martwiła się na darmo, bo dzieci żyją razem już 20 lat i nie zamierzają się rozstawać. Mają dwoje dzieci: 19-letnią Zofię i 12-letniego Michała.
Wnuki zawsze bardziej kochały drugą babcię, choć rzadko ją widywały, bo była na emigracji we Włoszech. Ale gdy przyjeżdżała, obsypywała je pieniędzmi. Na przykład na urodziny czy imieniny dawała im po 100 euro, a ja po 100 złotych – różnica była wyraźna.
Wnuki nigdy nie chciały nawet przyjść do mnie po kolędzie, bo mówiły, że daję im za mało pieniędzy. I do mnie w gości też przychodziły niechętnie, bo „u babci jest nudno”. Z czasem się do tego przyzwyczaiłam, choć było mi bardzo przykro.
Mama mojej synowej nie widziała w tym problemu. Cieszyła się, że wnuki kochają ją bardziej niż mnie. A mnie zawsze wyrzucała, że gdybym posłuchała jej i pojechała z nią do pracy za granicę, też mogłabym czegoś się dorobić.
Nie mogłam wyjechać, bo mój mąż był przeciwny – chorował, często leżał w szpitalu i potrzebował, żebym była blisko. Mieliśmy duże, dwupokojowe mieszkanie, które mąż kiedyś dostał w pracy, więc nie musieliśmy zarabiać na własne lokum. Na życie wystarczało nam z naszych pensji.
Teraz jestem wdową. Mąż zmarł rok temu. Mieszkam sama w moim mieszkaniu, które stało się przedmiotem nieporozumień między mną a rodziną mojego syna.
Starsza wnuczka, Zofia, mimo młodego wieku, postanowiła wyjść za mąż. Jest studentką drugiego roku, a jej narzeczony kończy studia. Postanowili się pobrać. Pojawiło się pytanie: gdzie będą mieszkać?
Bogata babcia umyła ręce: – Dzieciom już zapewniłam mieszkanie, teraz twoja kolej.
Wnuczka szybko przejęła ten punkt widzenia. Teraz uważa, że powinnam zapewnić jej mieszkanie.
– A skąd mam wziąć dla was mieszkanie? – zapytałam zdezorientowana.
– Oddaj nam swoje – powiedziała wnuczka. – Niedługo urodzi się nam dziecko, musimy mieszkać osobno.
– A ja gdzie mam się podziać, jeśli oddam wam swoje mieszkanie? – pytam.
– Masz dom na wsi po spadku, możesz się tam przeprowadzić. Tam jest cicho, świeże powietrze, idealne warunki dla emerytki.
Jestem pewna, że to słowa mamy mojej synowej. To ona nauczyła Zofię tak mówić.
– Zosiu, w tym domu od 40 lat nie było remontu. Nie nadaje się do zamieszkania.
– To ci wszyscy razem pomożemy zrobić remont.
Odmówiłam. Nie chcę opuszczać mojego domu i mam do tego prawo. To moje miejsce, gdzie spędziłam większość życia. Każda ściana skrywa wspomnienia. A co ja będę robić na wsi, gdzie nikogo nie znam?
Tak, nigdy nie pomagałam dzieciom finansowo tak jak mama mojej synowej, ale zawsze byłam blisko. Opiekowałam się wnukami, gdy były małe. Ale teraz to wszystko zostało zapomniane. Drobne rzeczy nikt nie pamięta, a w „wielkich rachunkach” przegrywam z mamą synowej.
Wnuczka tak się na mnie obraziła, że nie chciała przyjść na moje imieniny. Powiedziała, że nie ma na to czasu ani ochoty. Jej sprawa mieszkaniowa wciąż jest otwarta – razem z narzeczonym wynajmują mieszkanie, ale mają nadzieję, że w końcu zmienię zdanie i oddam im moje.
A co wy o tym myślicie? Jestem złą babcią, czy mam rację?