Niedawno wreszcie wydarzyło się coś, na co czekałam: syn oznajmił, że chce się ożenić i przyprowadzi do domu swoją przyszłą narzeczoną. Nasze spotkanie mocno mnie jednak rozczarowało. Okazało się, że wybranka mojego syna jest po rozwodzie i ma dziecko z pierwszego małżeństwa. Dla niego to żaden problem — mówi, że jest gotów wychowywać nie swoje dziecko

Pewnie zrozumieją mnie te matki, które same wychowały syna. Włożyłam w Włodka całe serce, a on do niedawna był mi bardzo wdzięczny. I przede wszystkim — słuchał mnie. Kiedy miał 22 lata, przyprowadził do domu dziewczynę i oznajmił, że zamierza się żenić. Sama w sobie była porządna, ale pochodziła z bardzo skromnej rodziny. Spokojnie wytłumaczyłam mu wtedy, że nie warto się spieszyć, że są jeszcze młodzi i — mówiąc wprost — że jemu potrzebna jest zupełnie inna partnerka.

Wtedy mnie posłuchał, rozstał się z tamtą dziewczyną, a ja dalej marzyłam, że przyjdzie czas, gdy znajdzie sobie idealną żonę. Lata mijały, syn był sam i zaczęłam się martwić, że nikogo już nie spotka. Aż w końcu powiedział, że się zakochał i że chce się żenić.

Miałam nadzieję, że tym razem wszystko ułoży się tak, jak sobie wyobrażałam. Tymczasem znów przyszło rozczarowanie: narzeczona jest rozwódką i ma dziecko. A mój syn nie widzi w tym nic złego — twierdzi, że potrafi przyjąć to dziecko jak swoje.

On uważa, że wychowywanie dziecka przyszłej żony nie będzie trudne. Próbowałam mu wytłumaczyć, że powinien myśleć o własnych dzieciach. Ja też chciałabym mieć „swoje” wnuki, ale on jest nieugięty. Mówi, że dziecko traktuje go jak ojca, a jego narzeczona jest szczęśliwa. No jasne, że szczęśliwa — ma dodatkowe ręce do pomocy i kogoś, kto będzie wspierał ją i jej dziecko. Na jej miejscu pewnie też bym się cieszyła.

Jak już wspominałam, moje próby rozmowy nie przyniosły efektu. Pomyślałam więc, że pogadam z przyjaciółkami — każda z nich w życiu wiele widziała i zwykle stoją po mojej stronie. A one powiedziały właściwie to samo: ich dzieci też nie widzą w tym nic niezwykłego. Czy to naprawdę taka różnica pokoleń? Bo jeśli tak, to aż trudno mi sobie wyobrazić, dokąd to wszystko zmierza. Mam wrażenie, że akceptowanie takiego podejścia nie może skończyć się dobrze.

Przecież trzeba patrzeć w przyszłość. Jeśli młode kobiety będą przekonane, że każdy bez wahania przyjmie je do rodziny razem z dzieckiem, to po co mają cokolwiek rozważać i planować? Kiedy przypominam sobie swoją młodość, nie potrafię wyobrazić sobie, że mogłabym liczyć na małżeństwo, mając dziecko. Wtedy wydawało mi się to nierealne, a dziś nadal wygląda to dla mnie bardzo dziwnie. Wątpię, by ludzie z mojego pokolenia odnosili się do tego tak swobodnie jak dzisiejsi młodzi.

I choć moje przyjaciółki już się z tym pogodziły, ja wciąż mam nadzieję, że syn w końcu zrozumie, że popełnia błąd. Tak, wiem — może to zabrzmi okrutnie, ale naprawdę życzę im rozstania. Wierzę, że byłoby to dla niego lepsze, bo — w moim przekonaniu — rozsądni ludzie wiedzą, że nie powinno się traktować cudzego dziecka jak własnego syna.

Przyznaję też, że częściowo to moja wina — być może gdzieś nie dopilnowałam, gdzieś się pomyliłam. Ale przecież nigdy nie jest za późno, by naprawić własne błędy. Kiedy chodzi o ciągłość rodziny, nie można tego zostawić przypadkowi. W końcu to mój jedyny syn.