Wyrzuciłam męża z domu za to, że oddał pieniądze, które dostałam na urodziny, swojemu ojcu

Nie jestem osobą chciwą. Zawsze potrafię wysłuchać, wyciągnąć pomocną dłoń, jeśli trzeba. Ale strasznie boli, kiedy zaczynasz rozumieć, że ludzie nadużywają twojej dobroci i zaufania. A najbardziej boli, gdy chodzi o najbliższych. Mój mąż i jego ojciec niestety często znajdują się na czele tej listy.

Dla Michała (tak nazwijmy męża) jego ojciec to najbliższy człowiek – wychowywał go sam od najmłodszych lat. Mama Michała zmarła, zanim chłopiec skończył dwa lata. Mąż jej w ogóle nie pamięta. Przez jakiś czas pomagała im babcia – matka teścia – mieszkała z nimi i opiekowała się wnukiem, gdy teść pracował. Ale potem przeprowadzili się do innego miasta, a babcia nie mogła z nimi pojechać. I tak teść został sam z dzieckiem. Już nigdy się nie ożenił.

Sam z siebie teść to dobry i serdeczny człowiek. Ale jakiś taki roztrzepany, nieuważny, a może po prostu życiowy pechowiec. Ciągle pakuje się w dziwne sytuacje. Czasem aż trudno uwierzyć, że coś takiego w ogóle mogło się wydarzyć – a on znów nas zaskakuje.

Szczególnie podatny jest na wszelkiego rodzaju oszustwa. Już trzy razy padł ofiarą naciągaczy telefonicznych, którzy potrafią zmanipulować nawet bardzo ostrożnych ludzi, i stracił pieniądze z konta. Do tego potrafi wziąć kompletnie niepotrzebny kredyt, który tak sprytnie wciskają pracownicy banków, a potem Michał szuka pieniędzy, żeby ojcu pomóc.

– Oddam wam wszystko co do grosza! – obiecuje za każdym razem teść, kiedy znów dostaje od nas pomoc finansową.

My tylko machamy ręką – wiemy, że to puste słowa. Pieniędzy nie oddaje nigdy. A potem wpada w kolejną absurdalną sytuację i wszystko się powtarza.

Oczywiście – żal go. Ale czasem można dostać szału. My z Michałem staramy się nie brać kredytów, odkładamy z wypłat co miesiąc jakąś sumę, zbieramy i potem robimy większe zakupy. Ale jak się domyślacie – przez teściowe historie nasze plany często muszą zejść na dalszy plan albo w ogóle się nie realizują.

I tak już ponad trzy lata nie możemy uzbierać na remont mieszkania. Ciągle trzeba wyciągać oszczędności, bo znów trzeba ratować tatę Michała, który znowu „wpadł w kłopoty”.

– No przecież on nie robi tego specjalnie. No, nie ma chłop szczęścia w życiu. Nie zostawię go przecież! – mówi Michał.

Ja rozumiem, że większość problemów teścia nie wynika z jakiejś jego złośliwości, tylko raczej z braku rozsądku, ale… my też mamy swoje potrzeby. A często trzeba coś odłożyć albo z czegoś całkiem zrezygnować.

O swoich zachciankach już nawet nie wspominam. W pewnym momencie po prostu mi się to znudziło. W końcu – dlaczego ja mam płacić ze swojej kieszeni za cudze błędy i głupotę? Dlatego w tajemnicy przed wszystkimi założyłam sobie własną skarbonkę – odkładam tam pieniądze, które dostaję w prezencie na święta czy urodziny, a także drobne kwoty, które uda mi się odłożyć z domowego budżetu.

Już od dawna marzył mi się nowy telefon. W moim przypadku to nawet nie kaprys – mój stary ledwo działa. Michał zaproponował mi tani, chiński model, który teraz wszyscy polecają.

– Kolega z pracy ma taki już drugi rok i bardzo chwali – powiedział.

Ale ja nie chciałam chińskiego telefonu. Po co kupować coś, co mi się nie podoba? Od dawna marzył mi się iPhone. Nawet nie musiałby być najnowszy model – po prostu taki miałam kaprys. U nas w domu to za drogi sprzęt, żeby liczyć na to, że ktoś mi go kupi. Powiedziałam więc mężowi, że poczekam do urodzin i wtedy kupię sobie to, co chcę.

Miałam już trochę odłożone, ale liczyłam, że na urodziny dostanę jeszcze coś od rodziny i znajomych.

I tak się właśnie stało. Powiedziałam zresztą wcześniej wszystkim, którzy pytali o prezent, żeby najlepiej dali pieniądze.

Nie robiliśmy wielkiego przyjęcia – żeby nie wydawać niepotrzebnie – tylko zaprosiliśmy najbliższych, posiedzieliśmy w domu, skromnie, ale miło.

W sumie dostałam trochę ponad trzydzieści tysięcy (w przeliczeniu na złotówki), sama się zdziwiłam i byłam mile zaskoczona. Wystarczyło dołożyć coś ze skarbonki i miałabym mojego wymarzonego iPhone’a. Byłam taka szczęśliwa!

I wtedy przyszło rozczarowanie. Pieniądze, które sama odkładałam, miałam na karcie. A te z prezentów – leżały w gotówce w kopercie w szufladzie. Czekałam na weekend po urodzinach, żeby pojechać i wreszcie spełnić swoje małe marzenie. Ale się rozchorowałam i musiałam odłożyć zakup. Potem był chaos w pracy – znowu brak czasu.

W końcu, gdy wszystko się unormowało, sięgnęłam po pieniądze – i… nie miałam słów. Pieniędzy nie było. Mąż, bez słowa, wziął i oddał je swojemu ojcu. Bo ten znowu wpadł na „genialny pomysł” – kupił na raty jakieś zupełnie niepotrzebne bzdury i został bez grosza.

– Tata odda – powiedział mąż.

Ale ja przecież wiem, że nie odda! Jak on mógł w ogóle wziąć te pieniądze bez mojej zgody?! Gotowa byłam wybuchnąć z rozpaczy i złości.

Może to i głupi powód, żeby się rozstać, ale jestem na skraju. Mam tego wszystkiego po prostu dość. Pokłóciliśmy się, teraz nie rozmawiamy. Wyrzuciłam go z mieszkania i powiedziałam: dopóki nie oddasz mi moich pieniędzy – nie masz po co wracać.