On kupił pierścionek, aby podarować go innej

– Co ze mną nie tak? – obraziła się Halina. – Dlaczego mnie nie można zaprosić za żonę?

– Naiwna dusza! – Zosia wyraziła czułość. – Sama nie rozumiesz…

– Wiem, że się spóźniłam, ale o przebaczenie prosić nie będę, – oznajmiła Zosia od progu, – była wyprzedaż i po prostu nie mogłam jej ominąć.

– A co tam było? – zapytała Halina.

– Nie interesuje cię, wieczorowe stroje, koktajlowe sukienki, nowa kolekcja sukien ślubnych, – zaczęła mówić Zosia, siadając na krześle naprzeciwko. – Więc czemu mnie tu wezwałaś? Co się stało? Znowu cię porzucili?

Halina spojrzała na przyjaciółkę wyraziście, chcąc zarówno zganić ją za wyprzedaż, jak i za spóźnienie, a zwłaszcza za pochopne przypuszczenia. Ale usta same rozciągnęły się w uśmiechu:

– Znalazłam w rzeczach Daniela pudełeczko z pierścionkiem! – szepnęła Halina z triumfem.

Zosia cofnęła się, jakby ktoś podsunął jej zgniłą rybę. Nawet jej górna warga zadrżała z obrzydzenia.

– Wyobrażasz sobie? – kontynuowała Halina. – Zamierza mi się oświadczyć!

– Ha-ha-ha! – dźwięk wzbił się pod sufit. – Myślisz, że cię za żonę weźmie?

Halina patrzyła na przyjaciółkę z niedowierzaniem.

– Ale przecież, pierścionek…

– Halina, ale przecież nie tobie ma się oświadczyć! Spójrz na siebie! Pewnie kupił go, aby podarować jakiemuś innemu dziecku, z którym ma romans! A ty już tutaj marzysz!

Zosia wycierała wymyślone łzy, ponieważ jej makijaż by tego nie wytrzymał.

– Co ze mną nie tak? – obraziła się Halina. – Dlaczego mnie nie można zaprosić za żonę?

– Naiwna dusza! – Zosia wyraziła czułość. – Sama nie rozumiesz, że nie dorastasz do marzeń z bajki? Malować się, ile cię nie uczono, nie nauczyłaś się. Twoje możliwości to Indiański Joe.

Ubierasz się jak kołchoźna kura na dojeniu. Ale nawet gdyby cię ubrać i pomalować, i tak trudno byłoby na ciebie patrzeć bez łez! Blada jak muchomor, brwi jak nitki, jedna warga większa od drugiej. Rzęsy widać tylko pod mikroskopem. A to jeszcze nie mówię o figurze!

– Dlaczego?

– Bo nie ma o czym mówić! – Zosia machnęła ręką i odwróciła się o pół obrotu.

Halina patrzyła na przyjaciółkę z ledwo skrywaną chęcią rzucenia jej w twarz mlecznym koktajlem, który piła, czekając na nią.

– Radziłabym ci rzucić tego Daniela, zanim on sam cię rzuci. Naprawdę, szczerze mówiąc, przegrasz z prawie każdą w miarę przyzwoitą dziewczyną.

Obiektywnie Halina rozumiała, że przegrywa pod względem urody z tą samą Zosią, ale przy tym nie była aż tak głupia.

– Zazdrościsz, co? – złośliwie zapytała Halina. – Nikt ci takiego oświadczenia nie złożył!

– Ech, nie martw się, – powiedziała Zosia, stając się nagle poważna. – Może nawet na tak specyficzny towar jak ty, znajdą się łowcy! – a przechodząc obok, poklepała ją po ramieniu: – Tylko głowy nie zwieszaj!

Śmiejąc się, Halina opuściła kawiarnię, zostawiając Zosię w towarzystwie jej własnej złości.

***
Po takiej rozmowie, jakiekolwiek przyjaźnie zwykle rozpadały się z wielkim hukiem, ale nie przyjaźń Zosi z Haliną. Miały wiele podobnych rozmów, ale kontynuowały nie tylko kontakt, ale i przyjaźń.

Halina nie miała dobrych stosunków ze znajomymi ze szkoły. Więcej czasu poświęcała nauce. W rezultacie była nawet zadowolona z tak zdeformowanej formy przyjaźni. A Zosi potrzebna była brzydka przyjaciółka, na tle której, bez żadnego wysiłku, wyglądała jak gwiazda.

Ale Zosia miała też inne przyjaciółki. Jeżeli można to tak nazwać, z jej kręgu. Tak samo doskonałe we wszystkich aspektach, z którymi Zosia uczestniczyła w naprawdę elitarnych wydarzeniach.

Właśnie taką przyjaciółkę wezwała do kawiarni, aby wylać żółć.

– Arina, to coś niewyobrażalne! Widziałaś Halinę?

– To co, to? – Arina wykrzywiła się i schyliła, naśladując Kozimodo.

– Tak, tak! – zaśmiała się Zosia. – Bardzo naturalnie. Tak więc ta, TA, uważa, że ktoś chce ją poślubić!

– A dlaczego nie? – zdziwiła się Arina. – Nawet osoby z niepełnosprawnościami zakładają rodziny!

Zaśmiały się razem.

***
Halina zdawała sobie sprawę, że nie powinna brać słów Zosi na poważnie, ale one zasiały w jej sercu ziarno wątpliwości. Tak, nie była malowaną pięknością, ale jej związek z Danielem był na wyższym poziomie niż tylko seks i wszystko, co z tego wynika.

Istnieli, jeśli można tak powiedzieć, na tej samej fali. A kiedy byli razem, cały świat zatrzymywał się.

Ale obecność pierścionka i brak oświadczenia denerwowały. Halina kilka razy dziennie sprawdzała, czy pudełko jest na miejscu.

“A co jeśli jednak Zosia okaże się słuszna, i kupił pierścionek nie dla niej? A co jeśli już go podarował?” Ale znajdując pudełko na miejscu, uspokajała się, na tyle, na ile to było możliwe.

***
– Wycieraj się i znikaj! Daniel mi się oświadczył! – ogłosiła Halina przez telefon, gdy dodzwoniła się do przyjaciółki!

– Kłamiesz! – zareagowała Zosia.

– A ty jutro nic nie planuj! Jedziemy wybierać mi suknię ślubną!

– Idź ty! A za jakie pieniądze?

– Daniel przelał mi na konto sumę z pięcioma zerami i powiedział, że to tylko na suknię. A na wszystko inne potem.

– Nieźle! Więc on jeszcze przy kasie? Czy to oszczędności całego życia?

– Nie zazdrość, tylko przygotuj się na jutrzejsze łowy po salonach! Całuję, złośnico!

Halina sama się rozłączyła, pozostawiając Zosię z jej własną zawiścią.

***
– Fuj! Zdejmij to natychmiast! – Zosia machnęła rękami. – To nie tylko „NIE!”, to katastrofa w bieli!

– Dobrze, – przytaknęła Halina, – rzeczywiście, coś tu nie gra.

– Boże! I to też zdejmij!

– Nie, to mi się podoba! – odpowiedziała Halina, obracając się przed lustrem.

– Nawet krowa pod siodłem wyglądałaby elegantsiej! – wyrzuciła Zosia.

– A to?

– Robak w skafandrze!

– Zosia, ale to mi się podoba! Nawet bardzo!

– Halina, żeby nosić tę suknię, trzeba mieć choć coś wyjątkowego z przodu i z tyłu, a ty, przepraszam mój francuski, jesteś jak wyszlifowana deska!

– Na jeden dzień mogę zaopatrzyć się w porolonowe wdzięki! – odbiła Halina przyjaciółce.

– Nie, twoją opcją jest worek od ziemniaków! W sam raz!

– Na ślub? – Halina zakręciła palcem przy skroni.

– Ach, przepraszam! – Zosia potrząsnęła głową. – Panna młoda powinna być w bieli! W takim razie z cukru!

– Ty możesz dla siebie wybierać worki wedle gustu, a ja wezmę tę suknię!

– Och, dobrze! Kompromituj się, jak chcesz!

Podczas gdy Halina przebierała się, a suknię pakowano i notowano adres dostawy, a potem dobierano jeszcze akcesoria, Zosia chodziła po salonie, mrukając pod nosem. Była bliska zorganizowania jakiejś psikusy, ale nic odpowiedniego nie przyszło jej do głowy.

Gdy Halina płaciła za zakupy przy kasie, Zosia podszedłszy, nie wymyśliła niczego.

– A na jakie nazwisko zmieniasz swoje?

Liczyła na usłyszenie czegoś, co dałoby pole do drwin.

– Byłam Belikowa, będę Osipowa, – powiedziała Halina, przykładając kartę do terminala.

– Osipowa, Osipowa. Brzmi znajomo, – Zosia zamyśliła się.

– Oczywiście, że znajomo, – Halina uśmiechnęła się, – największy budynek w centrum miasta świeci tą nazwiskiem.

– Ach, ten sam… – kiwnęła głową Zosia.

– No, jakby nie do końca, – Halina uniosła brodę, – syn.

– Czyj?

– Daniela Sergiejewicza. Założyciela „Osipow Inc”.

– Tego, co każdego dnia w wiadomościach? Biznesmen, mecenas, właściciel prawie wszystkiego i reszty?

– No tak. Go zna chyba każdy.

– Jak ty na jego syna trafiłaś? Za nim przecież wszystkie dziewczyny miasta gonią!

– Przecież ci opowiadałam, a ty jak zwykle nie słuchałaś. Na koncercie muzyki klasycznej w filharmonii. On podał mi swój program, bo już nie sprzedawali.

– Gdybym wiedziała, to bym z tych Beethovenów i Czajkowskich nie wyszła! – mruknęła Zosia.

***
I dopiero w domu do Zosi dotarło, za kogo jej brzydka przyjaciółka wychodzi za mąż. Oburzenie, zazdrość, złość! Zosia była wręcz rozdarta przez to, że ta szara, brzydka, przepraszam, przyjaciółka zdołała związać się z tak perspektywicznym narzeczonym.

– Ach, niech to! Nie będę sobą, jeśli mu nie pokażę, jak prawdziwie piękna dziewczyna powinna

wyglądać!

Znalezienie Daniela Osipowa nie było problemem. Miejsce pracy widoczne dla całego miasta. Podając się za przyjaciółkę jego dziewczyny, a teraz już narzeczonej, na pewno by ją przyjął. Ale jak on ją przyjmie?

– No to zaczynamy!

Przygotowanie wyglądu zajęło Zosi około pięciu godzin. Potem skupiła się na makijażu. Ćwiczyła przemówienie. A także doskonaliła ruchy, gesty.

– Aby on po prostu padł u moich stóp i wysłał Halinę tam, gdzie jej miejsce! Do miejskiego wysypiska!

***
– Daniel, nie byliśmy przedstawieni, ale Halina dużo mi o tobie opowiadała, – mówiła Zosia kokieteryjnie.

– Ja także o tobie słyszałem, – odpowiedział Daniel, patrząc na nią chłodno, – w jakiej sprawie przychodzisz?

– Przyszłam w sprawie Haliny, – niewinnie mrugając rzęsami, powiedziała Zosia, – może nie wiesz wszystkiego o niej, ale ona nie jest tak prosta, jak się wydaje na pierwszy rzut oka.

– Ciekawe, kontynuuj, – Daniel splecionymi rękami w zamku.

– Myślę, że zauważyłeś, że Halina jest trochę mniej atrakcyjna, niż ja, na przykład!
Daniel zostawił tę uwagę bez komentarza.

– Jeśli ja, z moją urodą, nie muszę się starać, by przyciągnąć mężczyznę, to Halina, żeby nie być sama, musiała być trochę bardziej pomysłowa. I prowadziła, możesz mi wierzyć, zupełnie nieprzyzwoity tryb życia. Po prostu chcę powiedzieć, że jej reputacja może zaszkodzić twojej reputacji.

W tym momencie Zosia pochyliła się, jakby coś zrzucając z kolana, dając Danielowi pełny widok na swoje głębokie dekolt.

– Nam, pięknym dziewczynom, nawet jeśli ludzie żartują z nas w anegdotach, bliżej do skromnego życia.

– Wysłuchałem cię, – powiedział Daniel, zachowując kamienną twarz. – Chciałbym wiedzieć, do czego dążysz?

– Chcę powiedzieć, – Zosia zatrzymała oddech, czerwień wypełniła jej twarz, – że nie powinieneś spieszyć się ze ślubem z Haliną. Może warto zwrócić uwagę na naprawdę piękną dziewczynę, przyjemną pod każdym względem!

Daniel patrzył na Zosię bez zainteresowania, więc zdecydowała się kłamać do końca.

– Nie wiem, czy powinnam mówić, ale Halina spotyka się jeszcze z kilkoma młodymi mężczyznami oprócz ciebie. Ja ją oczywiście potępiam, ale jej rozwiązłość…

Daniel uderzył dłonią o stół i wstał:

– Wystarczy! – powiedział z lekkim rozdrażnieniem. – To, że twoje słowa są kłamstwem od początku do końca, zrozumiałem od razu. A powód zrozumiałem później. Zazdrość. I nie przerywaj mi. Jak rozumiem, wykorzystywałaś ją jako brzydką przyjaciółkę. Więc mogę z pewnością powiedzieć, że to ty byłaś tą brzydką przyjaciółką! Od rozmowy z tobą czuję tylko obrzydzenie!

Proszę, opuść mój gabinet albo zrobi to ochrona, którą już wezwałem. A jeśli będziesz nadal rozpowszechniać takie plotki o dziewczynie, która w najbliższym czasie stanie się moją żoną, nawet nie będę składał na ciebie pozwu sądowego. Po prostu zrobię wszystko, aby całe miasto dowiedziało się o tobie. I sami rozumiecie, z jakiej strony.

– Co ty o mnie wiesz? – krzyknęła Zosia, przechodząc na “ty”.

– Wiem więcej, niż mogłabyś sobie wyobrazić. Mam na biurku teczki na każdego znajomego Haliny. A twoja teczka nawet z materiałami ilustracyjnymi. Zrozumieliśmy się?

– Idź ty! – powiedziała Zosia, wykrzywiając usta w grymasie odrazy, i wyszła z gabinetu.

***
– Jak była zakompleksioną psiną, tak nią i pozostała, – narzekała Zosia, siedząc na kuchni starego bloku, – nie umie się ubrać, nie umie się malować.

– Kto tam? – zapytał lekko pijany mąż.

– Ach, nikt, nie znasz jej, – odpowiedziała Zosia, chowając telefon.

– Weź się lepiej zbieraj do pracy. Pieniądze same do domu nie przyjdą. Za godzinkę wpadnę, więc zostaw mi w sklepie butelkę na zeszyt do wypłaty. I po szkole zabierz dzieciaka, my z chłopakami jedziemy na ryby.

– Ech, Kuba-Kuba, – westchnęła Zosia, zakładając starą kurtkę, – diabeł cię pchnął, żeby mnie za żonę wziąć.

– Samą cię ciągnęło, że za diabła byś poszła, byle cię wziął! A ja nie diabeł, ja twoje szczęście!

– Z takim szczęściem to tylko tonąć, – mruknęła, zakładając kurtkę, – szkoda dziecka na ciebie zostawiać. Oboje byście zginęli.