Jestem kelnerką i musiałam obsługiwać gości na weselu ojca mojego dziecka
Tak się złożyło, że okresowo dorabiam jako kelnerka. Biorąc pod uwagę obecną modę na ceremonie plenerowe, wiele par organizuje wesela za miastem, na łonie natury. W takich przypadkach właściciele restauracji zatrudniają dodatkowy personel. To zdarza się w sezonie, w weekendy. Wychowuję córkę sama. Jej ojciec nie chciał wziąć na siebie odpowiedzialności po tym, jak dowiedział się o mojej ciąży. Na szczęście przynajmniej czasami przelewa pieniądze.
Nie ma ochoty utrzymywać kontaktu z córką, widział ją tylko raz, kiedy złożyłam pozew o alimenty. Krewni Pawła również nie chcieli wychowywać wnuczki ani jej widywać. No cóż, to już ich sprawa. Spodziewałam się, że kiedyś się spotkamy. W mojej wyobraźni rysowały się sceny, jak jadę luksusowym samochodem i widzę byłego, proszącego o jałmużnę. Jednak rzeczywistość okazała się inna – obsługiwałam bankiet na jego weselu.
To właśnie wtedy zobaczyłam wszystkich jego krewnych razem: ciotkę, wujka, babcię i dziadka, rodziców. Sama, w stroju kelnerki, chodziłam między stolikami i podawałam jedzenie.
Na początku chciałam się gdzieś ukryć. Ale jak to zrobić? Dobrze mi zapłacili za pracę. No i córkę miałam odebrać z przedszkola dopiero wieczorem. Musiałam wziąć się w garść, podnieść głowę i pracować. Praca to nie wstyd. Niech on się wstydzi, że odrzucił córkę. I jego rodzina razem z nim. A ja nie mam się czego wstydzić.
Miałam ochotę napluć im do talerzy, ale się opanowałam. Nie będę się zniżać do takiego poziomu. Nikt z nich nie chciał mnie zauważyć. Co tu dużo mówić… Personel obsługujący! Nawet pomyślałam, że mnie nie poznali. Kiedyś byłam młoda i piękna. Teraz życie mnie trochę poturbowało, muszę pracować na kilku etatach jednocześnie.
Goście popili, tańczyli, wręczali prezenty, życzyli zdrowego potomstwa. Jego mama wstała i powiedziała:
– Czekam na wnuki! Nie chcę dożyć starości bez bawienia ich.
Tak to wygląda. Wszyscy zapomnieli o już istniejącej wnuczce.
Goście siedzieli do późna. Personel już zbierał się do wyjścia, kiedy podszedł do mnie organizator bankietu i wręczył kopertę, mówiąc: „To od matki pana młodego”.
Zastanawiałam się – o co chodzi? Tylko dziesięć tysięcy za co? Że milczałam? Nie popsułam imprezy?
– Nie powinnaś była brać tych pieniędzy. – zezłościła się mama, kiedy dowiedziała się, co się stało.
– No cóż, dali chociaż coś. Lepsze to niż nic.
I zaczęłam planować, na co przeznaczyć ten dar. Może zapłacę za przedszkole. Albo kupię córce jakieś zabawki. Może złotą biżuterię na pamiątkę. W końcu wydałam pieniądze na córkę.
Spojrzałam na nią, jak szczęśliwie śpi z nową zabawką, i zrobiło mi się jej tak żal. Życie jest niesprawiedliwe. Jak to możliwe, że Paweł jest szczęśliwy bez nas? Bez swojej rodziny? Żyje sobie wygodnie, założył nową rodzinę, niczego mu nie brakuje. A my ledwo wiążemy koniec z końcem. Chwytam się każdej pracy dodatkowej.
On bierze ślub, a mnie czasem brakuje na mięso. On planuje dzieci, a o nas całkiem zapomniał.
Oczywiście, od alimentów nie ucieknie. Płaci je regularnie. Nie zawracam mu głowy, odkładam na naukę córki, zbieram na mieszkanie. Kiedy nie da się inaczej, sięgam po te pieniądze. To moja poduszka bezpieczeństwa. Oczywiście, chciałabym, żeby jego rodzina nam pomagała. Może babcia chciałaby poznać swoją wnuczkę. Chociaż… kogo ja oszukuję. Do tej pory przecież nie chciała.
To ciekawe… dzieci mojego byłego męża będą miały wszystko, będą żyć w pełnej rodzinie, a my będziemy ledwo wiązać koniec z końcem. To przykre!
