Żona rozwiodła się ze mną, zmęczona ciągłym sprzątaniem. Ale zostając sam, nie poświęcam na gospodarstwo więcej niż pięć minut
Ona ciągle mówiła, że nie doceniam jej troski i wysiłków. Że musi dla mnie gotować, dorosłego faceta. I że musi za mną ciągle sprzątać.
Denerwowała się, że mogę przejść po domu w butach, ale ja nie rozumiałem: co za problem machnąć mokrą szmatką? Przecież to minuta albo dwie, nie więcej.
W końcu znalazła sobie jakiegoś schludnego mężczyznę i odeszła ode mnie. Tak skończyło się nasze 12 lat małżeństwa. No i dobrze, jej dobrze, i mi dobrze: nikt mnie już nie krytykuje. Normalnie sobie żyję.
I wiecie, po dwóch latach – naprawdę jest w porządku. Umyć po sobie talerz to nie problem, w domu czysto. No czemu ona ciągle krzyczała?
Narzekała na pranie, ale przecież pralkę włącza się jednym przyciskiem. Narzekała na gotowanie, ale do obsługi multicookera nie potrzeba supermózgu.
Mama przyniosła mi właśnie ciepłe pierogi, takie jak lubię.
– Kolacja na stole, synku. Śniadanie zostawiłam ci w lodówce. A jutro wpadnę, jak będziesz w pracy, posprzątam, zrobię pranie, nie martw się.
– Dziękuję, mamo!
I oto cała sprawa, żadnej kłótliwej żony, żadnego bałaganu w domu. Chyba żona sama robiła brud, a potem wszystko zwalała na mnie.
