– Dopóki nie przeprosisz, będę mieszkał u mamy – oświadczył mi narzeczony po kłótni
Mój narzeczony, Piotr, miał więcej tajemnic niż słynny James Bond. Kiedyś wydawały mi się nieistotne, teraz zaczęły mnie bardzo niepokoić. Albo mój chłopak rzeczywiście pracuje dla jakiejś agencji wywiadowczej, albo po prostu robi mnie w balona. Jak myślicie, która opcja jest bardziej prawdopodobna? Też uważam, że Piotrek to nie szpieg, a zwykły kłamczuch.
W mojej rodzinie wszyscy są medykami, od babci po mamę. Taka nasza rodzinna tradycja. Mama często powtarza:
– Ania, nie chcę niczego sugerować, ale bardzo bym chciała, żeby twoje dzieci, nasze wnuki, też zostały lekarzami, kiedy dorosną.
– Kiedy się urodzą, mamusiu – poprawiam ją.
– No tak, oczywiście, masz rację – odpowiada mama, czerwieniąc się. Często się rumieni, choć nie przystoi to najlepszej endokrynolog w mieście.
Mój tata jest okulistą i cieszy się ogromnym szacunkiem w mieście. On też chciałby, żeby jego wnuki zostały lekarzami, ale patrzy na to bardziej realistycznie. Aktywnie proponuje mi synów swoich kolegów, którzy też są lekarzami.
– Przyjrzyj się Wojtkowi – często mówi. – To tak utalentowany stomatolog, że ma kolejki na miesiące.
– A ja nie będę musiała czekać miesiącami na męża w domu? – pytałam. – Jeśli Wojtek jest tak zajęty, to pewnie nie znajdzie czasu dla żony.
Tata zaczyna wtedy proponować kolejne opcje i tak w nieskończoność. W przeciwieństwie do wszystkich, ja nie jestem lekarzem. Skończyłam studia licencjackie i teraz pracuję w zwykłej przychodni nr 9 jako asystentka internisty.
Przychodzą do nas różni ludzie, ale wizyty Piotra nigdy nie zapomnę. Od razu spodobał mi się ten wysoki, przystojny chłopak, który z lekkim kaszlem usiadł na krześle. Wzięłam jego kartę do rejestracji, przeczytałam: „Piotr Kowalski, 32 lata”.
W tym czasie moja koleżanka prowadziła wizytę.
Piotr powiedział, że ma gorączkę, która pojawiła się wczoraj. Powiedział ochrypłym głosem:
– Rozumie pani, doktorze, nie mogę sobie pozwolić na chorowanie. Mam bardzo odpowiedzialną pracę, a szefostwu nie podoba się, gdy pracownicy chorują.
– No to nikomu się nie podoba, młody człowieku – poprawiła okulary na nosie dr. Barbara Nowak, internistka. – Po prostu najprawdopodobniej masz przeziębienie.
– Leczone trwa tydzień, a nieleczone siedem dni – wtrąciłam się nie na miejscu.
Dr Nowak spojrzała na mnie surowo i, łagodniejąc, zapytała Piotra:
– A co to za praca, że nawet nie pozwalają chorować?
– Budujemy supermarket w sąsiednim mieście, a beze mnie jak bez ręki – przyznał Piotr. – Pracuję jako operator żurawia.
– Bez żurawia ciężko na budowie – mruknęłam i znów się zreflektowałam. Co się ze mną dzisiaj dzieje? Cały czas gadam bzdury…
Dr Nowak zaczęła wypisywać Piotrowi jakieś leki, a ja odezwałam się po raz trzeci:
– Pij dużo wody. Moja babcia, zasłużony internista, zawsze to radziła swoim pacjentom.
Dr Nowak spojrzała na mnie dziwnie, a w oczach Piotra zobaczyłam coś w rodzaju wdzięczności. Zaczepił mnie na korytarzu, gdy szłam z kartami z rejestracji.
– Przepraszam, ma pani jeszcze jakieś rady? Zwykle, gdy choruję, liczę, że samo przejdzie, ale teraz muszę szybko stanąć na nogi, rozumie pani…
– Mam tylko jedną radę – rób wszystko, co powiedział lekarz. Wtedy za kilka dni będziesz jak nowonarodzony.
– Wielkie dzięki! – powiedział chłopak. – Mam na imię Piotr.
– Ania – odpowiedziałam, choć już wiedziałam, jak ma na imię.
Tak poznaliśmy się z moim narzeczonym, który nie pracuje w medycynie. Moi rodzice nie przyjęli tego faktu z entuzjazmem:
– Aniu, nie mogłaś znaleźć kogoś z naszej branży? – powiedział tata. Mama dodała:
– Jakiś operator żurawia… On niszczy nasze rodzinne tradycje.
– Mamo, tato! – podniosłam głos. – Patrząc na was, to jakaś sekta w białych fartuchach. Mam prawo spotykać się, z kim chcę, czy nie?
Rodzice przytaknęli smętnie, oczywiście mogę, ale woleliby, żeby tradycje nie zostały złamane. Obiecałam im, że nasz pierwszy potomek na pewno zostanie chirurgiem, niezależnie od tego, czy to będzie chłopiec, czy dziewczynka. Mama i tata trochę się uspokoili. Są jak dzieci, nie zwracajcie uwagi na ich wysokie stanowiska.
Wróciłam do swojego mieszkania, w którym od niedawna pojawiły się rzeczy Piotra. Pojawiły się, ale właściciel rzadko bywał w domu, tylko w weekendy. Często pytałam go:
– Kochanie, naprawdę nie możesz znaleźć pracy w naszej miejscowości? Jestem pewna, że jest wiele możliwości.
Piotr zawsze obiecywał, że pomyśli, ale teraz jest potrzebny na budowie.
– Tam dobrze płacą, a do tego są bonusy. To, co zarobię, wystarczy na ślub i miesiąc miodowy – odpowiadał, mocno mnie obejmując. W jego ramionach traciłam wolę i zapominałam o wszystkim.
Tak żyliśmy. Nasza komunikacja głównie odbywała się za pomocą SMS-ów, rzadko rozmawialiśmy przez wideo. Oczywiście, było mi tego bardzo mało.
– Piotrek, co to za miłość SMS-owa? – narzekałam przez telefon. – Czasem mam wrażenie, że coś przede mną ukrywasz, jakbyś nie był tym, za kogo się podajesz.
– Oczywiście, że nie jestem – śmiał się Piotr. – Te wszystkie budowy to tylko przykrywka, rozumiesz? W rzeczywistości pracuję dla trzech zagranicznych wywiadów. Po prostu James Bond na żurawiu, bez dwóch zdań.
No tak, dla niego to żarty, a dla mnie to było bardzo bolesne, że nasze najlepsze lata mijają nam w ten sposób. Nie potrzebuję luksusowych wesel ani miesiąca miodowego. Potrzebuję tylko, żeby mój ukochany był przy mnie, jak w tej piosence, której wykonawcy nie pamiętam.
Cieszyło mnie tylko to, że gdy Piotr wracał, poświęcał cały czas mnie. W weekendy, kiedy był w mieście, odwiedzaliśmy mnóstwo interesujących miejsc i cieszyliśmy się swoim towarzystwem, jakby to był nasz ostatni raz.
Ale czas mijał, a ten przeklęty supermarket nadal się nie kończył, w sensie budowa była ciągle w toku.
– Tam trzeba jeszcze trochę dobudować – mówił mi Piotr. – To nie będzie zwykły supermarket, to będzie unikalne centrum handlowo-rozrywkowe z atrakcjami, basenami, placami zabaw.
– Dziwne, a w internecie nic o waszym centrum nie piszą – wzdychałam. – Jest takie tajne?
– Właściciel jest bardzo przesądny – odpowiadał Piotr. – Nie chce ujawniać swojego projektu przed czasem.
To również wydawało mi się dziwne. Skąd zwykły operator żurawia wie, co myśli właściciel tego centrum? A może to jego krewny?
Moi rodzice również uważali nasze relacje za bardzo dziwne, zwłaszcza mama.
– Jak planujesz urodzić wnuka? – pytała. Każdy o czymś innym, a mama o wnukach…
– Mamo, jak tylko Piotr skończy budowę, od razu wróci do domu. Potem wszystko pójdzie jak z nut – ślub, dzieci, wnuki… – odpowiadałam, sama w to nie wierząc.
Mama wciąż powtarzała, że to wszystko jest bardzo podejrzane. Zaczynałam to rozumieć. Miałam dziwne przeczucie, że w ogóle nie znam swojego narzeczonego. Ale pewnego dnia odkryłam prawdę i wcale mi się nie spodobała.
W przeddzień półrocza naszego związku postanowiłam zrobić Piotrowi niespodziankę – romantyczną kolację. Żadnych restauracji, kina, tylko on i ja.
Na tę okazję poszłam do fryzjera, na masaż, kupiłam sobie nową sukienkę. Chciałam wyglądać w jego oczach najlepiej jak to możliwe, jedyna na milion.
Piotr całkowicie zapomniał o naszej rocznicy. U mężczyzn to się często zdarza, wszystkie ważne daty rodzinne pamiętają tylko kobiety, a mężczyźni zupełnie nie potrafią ich zapamiętać.
– Piotrek, nie idźmy jutro nigdzie, dobrze? – powiedziałam dzień wcześniej przez telefon. – Chcę ci zrobić niespodziankę.
Narzeczony się zgodził, ale jego głos był dziwny. Oczywiście, w sobotę przyszedł bez kwiatów i prezentu. Kiedy zobaczył mnie w pięknej sukience, zawstydził się, wybiegł i wrócił z bukietem.
– Co tu tak pięknie pachnie? – wciągnął powietrze Piotr. Rzeczywiście, aromaty z kuchni były oszałamiające.
– To kaczka po pekińsku – odpowiedziałam tajemniczo. – A do tego sałatka „Cezar” i inne kulinarne niespodzianki.
Kolacja przy świecach udała się znakomicie. Piotr jadł za dwóch, jakby na budowie go głodzili.
– Pyszne! – mruknął Piotr, nakładając sobie kolejną porcję kaczki.
– A co jecie na budowie? – zapytałam współczująco. – Pewnie żywicie się na sucho, biedaczki…
– Zdarza się – odpowiedział Piotr. – Często gotujemy sobie pierogi i inne proste dania.
Postanowiłam przygotować mu trochę jedzenia na zapas, żeby na budowie czuł ciepło mojego serca. Piotr się najadł, odchylił się na krześle:
– Wiesz, Aniu – powiedział łagodnie. – Muszę jutro rano wyjechać. Od samego rana.
– Jak to wyjechać? – nie zrozumiałam. – A nasze weekendy?
Piotr zaczął tłumaczyć, że teraz praca trwa także w weekendy, że dali mu jeden dzień wolnego w wyjątkowych okolicznościach. Siedziałam z opuszczoną głową, rozumiejąc, że to nie jest życie.
Miałam wrażenie, że ta nieszczęsna budowa nigdy się nie skończy, że jesteśmy z Piotrem skazani na takie życie na skoki, poświęcając sobie nawzajem minimalną ilość czasu.
– Kochanie, a co ze mną? – zapytałam z łzami w głosie. – Tak się starałam…
Piotr wybuchł:
– Właśnie! Myślisz tylko o sobie, a ja – o nas. Przecież zarabiam dla nas pieniądze, żebyśmy żyli bez trosk.
Szczerze mówiąc, miałam dość tych jego wielkich słów o pieniądzach i przyszłości. Chciałam żyć tu i teraz, o czym mu powiedziałam. W naszym dniu doszło do kłótni, wyobrażacie sobie?
– Dopóki nie przeprosisz, będę mieszkał u mamy – oświadczył mi narzeczony po kłótni.
Zabrał swoją torbę i po prostu wyszedł, zostawiając mnie samą. Płakałam cały wieczór i całą noc. Było mi bardzo przykro z powodu siebie, swoich wysiłków i zmarnowanych sześciu miesięcy. Rano postanowiłam wygładzić ostre krawędzie, zadzwonić i przeprosić. Chociaż nie czułam się winna, zrobiłam pierwszy krok.
To, co działo się potem, przypominało tanią komedię. Wykręciłam numer Piotra, ale zamiast niego odebrała jakaś nieznajoma dziewczyna, sądząc po głosie, na pewno nie jego mama.
– Czy mogę rozmawiać z Piotrem? – zapytałam grzecznie. Bardzo mnie zaniepokoił ten głos, bo wiedziałam, że Piotr jest jedynakiem, nie miał żadnych sióstr.
– Kto go szuka o tak wczesnej porze? – zapytała zirytowanym głosem. – Piotr jeszcze śpi. Przyjechał bardzo późno, po północy.
– Właściwie to jego narzeczona, Ania – powiedziałam pewnie i dumnie.
– To ja jestem Anna Jantar – zaśmiała się głos. – Jaka jeszcze narzeczona, dziewczyno? Gdzie dzwonisz?
– Do Piotra Kowalskiego, budowlańca – wyszeptałam. – Właściwie to operatora żurawia.
– Tak, tutaj mieszka Piotr Kowalski, tylko on nie jest operatorem żurawia, a pracuje w banku – odpowiedziała mi.
– A z kim rozmawiam? – zapytałam, chociaż wszystko było już jasne.
– Rozmawia pani z jego żoną, Marią – odpowiedział głos. – Jesteśmy bardzo szczęśliwi w małżeństwie i wkrótce będziemy mieć dziecko. Mam do pani ogromną prośbę – proszę więcej nie dzwonić. W moim stanie nie wolno się denerwować.
Przez chwilę miałam wrażenie, że sufit spada mi na głowę. Piotr okazał się nie tylko szpiegiem, ale i zwykłym łajdakiem… nie, to nie na miejscu.
Ukradł mi sześć miesięcy życia, dając puste nadzieje i obietnice. Sama też byłam głupia, że chciałam się oszukiwać…
Cały dzień poświęciłam na usunięcie wszelkich śladów obecności tego oszusta. Jego rzeczy wyrzuciłam na śmietnik, usunęłam wszystkie zdjęcia z telefonu, wyczyściłam całą korespondencję. Kiedy wszystko było gotowe, zadzwoniłam do rodziców:
– Co robicie?
– Jak zwykle – zaczęła mama. – Nic nowego. A ty? Chcesz nas czymś ucieszyć?
– Prawie – odpowiedziałam. – Powiedz tacie, żeby umówił spotkanie z Wojtkiem. Zrozumiałam, że nie ma sensu łamać rodzinnych tradycji.
